Felietony

Oczekuj nieoczekiwanego

on
6 sierpnia 2018

     Wydarzenie, które podsunęło mi pomysł na ten artykuł, miało miejsce blisko cztery lata temu oraz w zbliżonej formie praktycznie przy okazji każdej podróży czterokołowcem, jaką odbyłem w większym mieście w Chinach. Wraz z miejscowym kierowcą, siedząc w białym pojeździe zmienialiśmy kierunek jazdy. Zmienialiśmy dość znacząco, gdyż zawracając na skrzyżowaniu drogi czteropasmowej. Gdyby proces przebiegał odrobinę szybciej, nie przy zmieniającym się świetle i nie przed hamującym wprost przed moimi drzwiami autobusem, sprawa byłaby rzeczą na chińskie standardy niewartą uwagi. Gdy z lekką palpitacją serca i kolorem skóry zbliżonym do koloru samochodu spojrzałem na kierowcę usłyszałem „Coś taki spięty? Za bardzo się przejmujesz”.

     Gwoli początkowego wyjaśnienia – ruch drogowy w Chinach jest od europejskiego dość odmienny i z naszej perspektywy usadowienie się za kierownicą jest tam podróżą do jądra ciemności. Mimo spędzonych w ojczyźnie Konfucjusza kilku lat, wciąż bezskutecznie zastanawiam się nad sensem wytyczania tu jakichkolwiek pasów ruchu. Każdy z miejscowych kierowców wszelakie zasady ma głęboko w miejscu doskonale wpasowanym w fotel, tuż obok pojęć takich jak ustąpienie miejsca i przepuszczenie kogoś przodem. Jedyną zasadą, która jest przestrzegana przez praktycznie wszystkich (znajdujących się za „kółkiem”, gdyż przechodnie często niewiele sobie z niego robią), jest czerwone światło. Biorąc pod uwagę dzikie zastępy pojazdów każdego dnia wylegające na ulice i politykę „każdy orze jak może” stosowaną przez kierowców, podróż samochodem jest tu dla Europejczyka wyprawą w głąb siebie i swoich pokładów cierpliwości i opanowania. Chińczycy to ludzie bardzo niecierpliwi i nawet jeśli wszelkie manewry doprowadzą do zablokowania na dłuższą chwilę przeciwległego pasa ruchu – często zdecydują się na to rozwiązanie jeśli zaowocuje ono przesunięciem się o jeden samochód do przodu. Cały proces odbywa się naturalnie przy akompaniamencie przynajmniej kilku klaksonów. Na nic zdaje się tu sieć drogowa, której możemy Chińczykom pozazdrościć i zazdrościć będziemy pewnie przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Klakson jest tu jedną z istotniejszych części pojazdu i po dłuższym czasie obcowania z ruchem drogowym, człowiek przestaje zwracać uwagę na jego dźwięk. Służy on tu do wszystkiego, od oznajmienia że się nadjeżdża (tak na wszelki wypadek), po bezproduktywne uwalnianie stresu gdy stoi się w korku, czy niezbyt dyskretnego przywoływania strażnika do bramy w środku nocy. Człowieka, który jeździł w Chinach samochodem, bądź przechodził tu często przez ulicę bardzo łatwo rozpoznamy w tłumie. Będzie to osoba pełna szczęścia, mająca głęboko w tyle wszelakie przesądy i latająca afrykańskimi liniami lotniczymi w piątek trzynastego. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że w całym tym chaosie brak tu praktycznie poważnych wypadków, a większością kolizji jakie zobaczymy, są niewielkie stłuczki i zadrapania. Sama procedura tutejszego egzaminu również skrywa się przede mną za mglistą zasłoną niepokojących opowieści. Skasowanie słupa i kawałka samochodu ponoć wcale nie dyskwalifikuje i wciąż można egzamin zaliczyć. Osoba spoza Chin nie ma prawa prowadzić tu pojazdu za okazaniem nawet międzynarodowego prawa jazdy;  wymagane jest zdanie chińskiego egzaminu teoretycznego. Póki nie jestem jednak posiadaczem pancernego Hummera, wciąż nie potrafię się zmusić do przebicia się przez zestaw kilkuset pytań, których spora część dotyczy różnych rodzajów linii oddzielających pasy ruchu. Gdyby choć ktoś do tych zasad się stosował, byłoby to chociaż logicznie uzasadnione. Tymczasem nawet policja drogowa często stoi bez reakcji na skrzyżowaniu, gdzie jeden osobnik blokuje cały ruch, gdyż starając się zmieścić na migającym świetle wykonał skręt w lewo, nie zważając na fakt, że ulica w którą skręca jest już kompletnie zastawiona.

     Najwyższym stopniem wtajemniczenia w sztuce poruszania się po chińskich drogach jest podróż miejskim autobusem w godzinach szczytu. Wydarzenie to zostanie z nami na długo.

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.