Felietony

KOSZYKÓWKA PO CHIŃSKU

on
31 sierpnia 2019

Boiska są prawie puste. Nie licząc dwóch mężczyzn katujących tablicę jednego z koszy niemiłosiernymi cegłami, trzy pozostałe są do mojej dyspozycji. Ten niespotykany stan rzeczy powodowany jest raczej niesportową porą; jest godzina 14:00 środowego popołudnia i mam prawdopodobnie jakąś godzinę spokoju.

 

Koszykówka jest najpopularniejszym sportem drużynowym w Chinach, a jeśli w Kraju Środka coś jest „naj” znaczy, że przybiera monstrualne rozmiary. Dość powiedzieć, że w kosza gra tu wg. statystyk ok. 300 000 000 ludzi. Tak, dobrze widzicie – trzysta milionów. To liczba prawie równa całkowitej populacji USA. Od czasów Yao Minga Chińczycy oszaleli na punkcie NBA i mimo zakończenia przez giganta kariery w 2011 roku, popularność koszykówki wciąż tu rośnie. Liczba ta niestety nie ma żadnego przełożenia na jakość. W Polsce po każdym kolejnym kompromitującym występie piłkarzy, w sieci pojawiają się głosy typu „Jak w kraju, w którym mieszka blisko 40 mln ludzi, nie można znaleźć jedenastu, którzy potrafią kopać piłkę”? W Chinach od jakiegoś czasu nie pyta się nawet, jak w 1,5 miliardowym nie da znaleźć się 5 graczy potrafiących robić różnicę w międzynarodowych rozgrywkach. Po erze Yao nikt po prostu nie żywi w stosunku do drużyny narodowej żadnych większych nadziei, choć w obliczu rozpoczynających się dziś Mistrzostw Świata rozgrywanych w ośmiu chińskich miastach, pojawiają się ze strony lokalnych kibiców głosy, że ich reprezentacji powinno udać się wyjść z grupy. Żeby było ciekawiej, jedną z drużyn rozgrywających swe mecze w Pekinie jest również reprezentacja Polski.

 

CBA, czyli chińska liga zawodowa składa się z 20 zespołów, które coraz chętniej zasilają gracze, którzy nie zdołali znaleźć angażu w Chinach. Powody są dwa – wynagrodzenie i możliwość powrotu do NBA na koniec sezonu, gdy rozgrywki CBA się już kończą. Gracze, którzy w Stanach nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca w składzie, w Chinach stają się supergwiazdami z kosmicznymi statystykami.

Serce chińskiego basketu bije jednak na niezliczonych lokalnych boiskach, gdzie zastępy miłośników pomarańczowej piłki codziennie toczą pojedynki do późnych godzin nocnych (jeśli boisko jest wyposażone w sztuczne oświetlenie). Liczba boisk jest imponująca i obręcze z tablicą można znaleźć praktycznie wszędzie – od parków, stref mieszkalnych i posterunków policji po jaskinie i szczyty gór. Mimo wszystko trafienie w większym mieście wieczorem pustego, darmowego boiska staje się wydarzeniem na miarę odnalezienia bursztynowej komnaty. Nawet boiska płatne oblegane są na tyle mocno, że trzeba dokonywać rezerwacji z wyprzedzeniem. Paradoksalnie nawet jeśli 10 osobowa grupa ma jakimś cudem do dyspozycji całe boisko, wybierze przeważnie grę na jeden kosz. Biorąc pod uwagę prezentowany poziom – ma to w gruncie rzeczy trochę sensu, gdyż ogranicza bezproduktywną bieganinę, lub podania przez całe boisko do osoby notorycznie nie wracającej do obrony. Poza tym bieganie tam i z powrotem w klapkach nie jest chyba szczególnie komfortowe. Chwila, w jakich klapkach? – zapytanie. Otóż boiska w Chinach potrafią być doskonałym przekrojem społecznym. Dołączyć może każdy kto przyjdzie, a widok grającego obcokrajowca staje się motywatorem dla często dość przypadkowych jednostek. Grałem już z osobami w japonkach, jeansach, czy w garniturach pospiesznie okrojonych z krawatu i marynarki. Regularnie trafiałem też na bardziej statystujących, niż grających emerytów, lecz ci nie zasługują na nic innego, niż ogromny szacunek. W Polsce przedstawiciele tej grupy wiekowej aktywność fizyczną ograniczają często jedynie do porannego spaceru do przychodni.

> NIE DAJCIE SIĘ ZWIEŚĆ – NA POWYŻSZYM ZDJĘCIU TRWA WŁAŚNIE SPOTKANIE, A ZAWODNIK Z ŻÓŁTYMI ELEMENTAMI NA SPODENKACH STARA SIĘ BRONIĆ

 

Wspólnym mianownikiem 99% graczy jest prezentowany przez nich poziom koszykarski, oscylujący w zdecydowanie dolnych rejonach.  Obrona praktycznie nie istnieje (co zabawne, podobny problem występuje w tutejszej lidze zawodowej – lider ligi w zdobyczach punktowych ze statystykami na poziomie 40 punktów na mecz), zaś ofensywnie trudno doszukiwać się tu pomyślunku i zespołowości. Osobiście przestałem grywać w towarzystwie innym niż międzynarodowe już kilka lat temu. Gra zespołowa ograniczała się przeważnie do ceglenia z półdystansu przez osobnika o charakterze zbliżonym od czarnej dziury i brak jakiegokolwiek zaangażowania defensywnego. Elementy takie jak zasłony, czy proste P&R pozostają tu w sferze twardego sci-fi. Można teoretycznie wziąć sprawy w swoje ręce i przy asyście wzrokowej partnerów z zespołu wygrać mecz i pozostać na boisku, lecz nie o to w tym chodzi. W żadnym z lokalnych meczy, które rozegrałem nie liczyło się też dodatkowo rzutów zza linii 3 punktowej. Jasne – rzucać można, lecz nadal jest to warte tyle samo co rzut spod samej obręczy.

 

Moje pojawienie się na boisku zawsze wywoływało poruszenie i choć reakcje przeważnie były bardzo przyjazne i tak często dochodziło finalnie do punktu, gdy każdorazowe otrzymanie przeze mnie piłki w pobliżu kosza natychmiast kończyło się faulem uniemożliwiającym złożenie się do rzutu. W standardowych kryteriach koszykarskich moje 190cm jest wynikiem pozwalającym co najwyżej na grę na pozycji rozgrywającego, czy rzucającego obrońcy, lecz w Chinach daje poczucie bycia Shaqiem. Jeśli macie jednak nawet poniżej 180cm, możecie być pewni, że wasze pojawienie się na boisku zwiększy liczbę chętnych do gry, jak i obserwatorów. Siedem lat temu daleki kuzyn mojej żony uczący się w jej rodzinnym mieście, spytał przy okazji naszej wizyty, czy nie odwiedzilibyśmy jego szkoły, żeby zagrać w kosza. Zakładając, że chodzi o jakiś sensowne spotkanie rozgrywane na całym boisku, zgodziłem się chętnie. Szybko okazało się jednak, że nie dość, że standardowo mamy grać na jednej połowie, to uczestniczą w tym zupełnie przypadkowe osoby znajdujące się akurat na terenie campusu. Mimo żenująco niskiego poziomu, wokół połowy boiska zebrał się spory tłumek. Gdy mój znajomy ze swoim zespołem rozgrywali kiedyś w jakiejś wiosce mecz przeciw lokalnej drużynie, zgromadzona widownia przypominała obrazki z Rucker Park z czasów występów Juliusa Ervinga. Siła marketingowa jest w Chinach gigantyczna.

 

Zdarzają się też mniej pozytywne reakcje na obcokrajowców, szczególnie gdy zaczyna cierpieć wizerunek chińskich graczy. Nazywa się to utratą twarzy i zasługuje na osobny tekst. Dobre kilka lat temu wraz z dwoma znajomymi zostaliśmy zagadnięci przez trójkę mężczyzn koło czterdziestki, czy nie chcemy zagrać przeciw nim. Zgodziliśmy się naturalnie i przy udziale trzyosobowej widowni złożonej z żon wyżej wymienionych osobników, rozpoczęliśmy grę do 15 punktów. Przy stanie 14:6 na naszą korzyść zdecydowaliśmy się zejść z boiska, gdyż inaczej prawdopodobnie doszłoby do rękoczynów. Nie jest to zresztą zjawisko zarezerwowane jednie dla amatorskich boisk i w sieci z łatwością znajdziecie nagrania z udziałem chińskich zawodowców grających przeciw drużynom z amerykańskiej ligi akademickiej, czy nawet chińskiej reprezentacji w starciach z innymi drużynami narodowymi.

 

Czego by nie mówić, Chiny bez dwóch zdań są największym rynkiem koszykarskim na świecie. To tutejsi fani doprowadzili przecież pośrednio do zmian w sposobie głosowania na zawodników All Star Game w NBA. Najlepsza liga świata jest w pełni świadoma marketingowego potencjału Kraju Środka i często obserwować można różne ukłony w stronę tutejszych fanów – od meczy przedsezonowych rozgrywanych w różnych chińskich miastach, po obchody Chińskiego Nowego Roku na amerykańskich boiskach, czy specjalne projekty koszulek z chińskimi nazwami drużyn. Czy ogromne zainteresowanie koszykówką przełoży się jednak w końcu na poziom prezentowany przez tutejszych graczy? Sporym problemem jest presja wywierana na dzieciaki przez rodziców. Widziałem jak sporo naprawdę utalentowanych dzieciaków przestawało chodzić na treningi w momencie rozpoczęcia gimnazjum, gdyż wg. rodziców nie mieli już czasu na nic innego niż nauka. Widziałem też trenerów uczących kompletnie koślawej techniki rzutu, która w początkowej fazie nauki jest przecież kluczowa. A może trzeba zrobić krok do tyłu i spojrzeć na całość z innej strony? Może w koszykówce ma chodzić jedynie o spędzenie czasu z innymi ludźmi i nieważne jaki jest poziom rywalizacji? Oceńcie sami, ja po 28 latach aktywnie spędzonych z basketem nie jestem chyba obiektywny.

TAGS
RELATED POSTS
2 komentarze
  1. Odpowiedz

    Roman

    23 września 2019

    Bardzo ciekawy artykuł. W baskecie się nie rozeznaję, ale wcale mi to nie przeszkadzało zostać zaintrygowanym.

    *zabrakło mi może bogatszych zdjęć z różnych miejsc i boisk (albo i autora tamże) aby uchwycić skalę procederu (i skalę wzrostu) 😉

    Pozdrowienia

    • Odpowiedz

      mattgost

      29 września 2019

      Dziękuję za komentarz i przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz. Wizyt w szpitalach często się nie planuje. Zgadzam się w pełni z kwestią braków w tekście i miałem w planach przejechać się w kilka miejsc i porobić więcej fotek, ale warunki pogodowe postanowiły pokazać mi w tej kwestii środkowy palec, codziennie zsyłając deszcz. Ze względu na start MŚ tekstu nie chciałem też wrzucać później.

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.