Podróże

ZHANGJIAJIE KONTRATAKUJE – czyli dlaczego sequele są często gorsze

on
4 grudnia 2019

Za ile do Wulingyuan?

200.

150 – kontruję momentalnie.

Kierowca bez zastanowienia przytakuje zgodnie i wskazuje swojego volkswagena. Od celu dzieli nas ponad 40 kilometrów, więc cena nie jest taka zła, szczególnie wziąwszy pod uwagę, że jest już po północy. Nauczony poprzednimi doświadczeniami, tym razem zmierzam do bramy wschodniej i znajdującej się tam mieściny Wulingyuan. Wróciłem do Zhangjiajie.

 

 

Nic nie boli tak jak ograniczenie do 60 na dwupasmówce nocą. Wokół ani jednego pojazdu, o pieszych nie wspominając, bo i domostw żadnych wokół nie da się zaobserwować. Tymczasem nasz kierowca twardo jedzie poniżej 60km/h, a migające co jakiś czas światła fotoradarów przypominają mu, że nie popełnia błędu. Gdy docieramy w końcu na miejsce, jest już po 1 w nocy i cała mieścina śpi. Pora na przyjazd dość specyficzna, lecz z Shenzhen do Zhangjiajie lata jedynie jeden samolot dziennie, a nie byłem gotów na kolejną nastogodzinną podróż pociągiem w pozycji siedzącej. W tym układzie nie musiałem wcześniej wychodzić z pracy, a skoro świt będę mógł zakupić bilet i wejść do parku. Gdy ostatnio byłem w Zhangjiajie, właśnie ograniczenie czasowe sprawiło, że po wyjeździe odczuwałem ogromny niedosyt. Park jawił mi się jako ogromny obszar, mający mnóstwo do zaoferowania, z którego dane mi było poznać jedynie niewielką część. Zasypiając w moim hostelu cieszę się więc już perspektywą kolejnego dnia.

 

Choć przy bramie jestem praktycznie o godzinie otwarcia, zastaję dziki tłum turystów. Jest wtorek, 7:30 rano i nie ma żadnych świąt narodowych. Zastanawiając się, kiedy nie ma tu ludzi, kupuję bilet uprawniający mnie do wstępu przez kolejne 4 dni i przebijam się do autobusu zmierzającego do dolnej stacji kolejki Tianzi. Fakt że są to moje pierwsze dni po okresie pooperacyjnej rehabilitacji sprawia, że włączam myślenie bardziej zdroworozsądkowe i dochodzę do wniosku, że porwanie się na piesze podejście już na starcie, mogłoby nie być w mojej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Stawiając na stopniowe zwiększanie obciążeń wsiadam do wagonika, swoją dumę zostawiając w towarzystwie 67 yuanów u sprzedawczyni biletów.

 

 

U góry na moim wyobrażeniu wszystkich rzeczy, które przegapiłem, nie zostając w Zhangjiajie wystarczająco długo, pojawia się pierwsza rysa. Pomiędzy punktami, za kogoś uznanymi za atrakcyjne poruszać można się jedynie autobusem. Na upartego można też dawać z buta po asfaltowej drodze bez pobocza, gdzie rzeczone autobusy będą nas nieustannie mijały, lecz trudno tu mówić o przyjemności obcowania z przyrodą. Wysiadam więc na pierwszym przystanku, z którego odchodzi szlak dający wg. mapy możliwość pokonania jakiegoś odcinka z dala od asfaltu. Zamiast asfaltu są za to betonowe ścieżki i tłum emerytów, który tłumnie oblega wszelkie sensowniejsze punkty widokowe, uniemożliwiając zobaczenie czegokolwiek bez karnego odstania w kolejce do robienia zdjęć. Uciekam. Okazuje się że ucieczka nie jest długotrwała, jako że droga sensownie wyglądająca na mapie, w rzeczywistości pokonana zostaje w ciągu 10 minut i kończy się rzędem sklepików sprzedających kiełbaski, pierożki, tofu i wszelkie inne produkty różnorakiego przeznaczenia. Ponownie wsiadam do autobusu, który zawozi mnie do skrzyżowania dingxianrong. Asfaltową drogą (po której nie jeżdżą przynajmniej autobusy), docieram do punktu widokowego. Tu przejść trzeba było trochę dalej, więc miejsce jest opustoszałe. Nie jest zresztą przygotowane dla turystów – to po prostu fragment drogi, z którego rozpościera się doskonały widok. Potem tą samą drogą trzeba wrócić do przystanku autobusów, by ruszyć w dalszą drogę. Kolejny przystanek autobusu to dopiero górna stacja kolejki Yangjiajie, której użycia konsekwentnie odmawiałem podczas wizyty rok wcześniej. Okazuje się, że cały obszar jest zamknięty ze względu na prace remontowe, o czym naturalnie nikt nigdzie nie informuje. Pod tym względem nic nie uległo zmianie. Nie uległo też zmianie zachowanie grup odwiedzających to miejsce i już niebawem otaczają mnie ryki przewodników wzmacniane przez obowiązkowe głośniczki, oraz ryki turystów (wprawdzie nie wzmacniane dodatkowymi urządzeniami, lecz nie stojące przez to na straconej pozycji). Dochodząc do końca najsłynniejszego w parku odcinku znanego pod nazwą Yuanjiajie, marzę jedynie o chwili ciszy i pod wpływem tego pragnienia, postanawiam odpuścić autobus i do windy dojść pieszo. Jak pisałem wcześniej – droga nie posiada praktycznie pobocza, więc nie jest to rozwiązanie, które bym polecał, lecz w tym momencie mój poziom irytacji otaczającymi mnie ludźmi był na tyle wysoki, że nie strzymałbym gniecenia się w autobusie przez naście minut. Po półtorej godziny marszu bez przedstawicieli lokalnej ludności wokół, czuję się zdecydowanie lepiej i odstaję swoje w kolejce do windy.

Wiem, że winda w górach brzmi absurdalnie, ale Bailong jest dokładnie tym, na co wskazuje nazwa. To po prostu winda przyczepiona do skalnej ściany, opuszczająca, lub wciągająca odwiedzających 326 metrów, co czyni ją najwyższą zewnętrzną windą na świecie. Jeśli wydaje wam się, że to coś fajnego, muszę was rozczarować. Do wnętrza wpuszczane jest kilkanaście osób i jeśli macie pecha wchodzić na końcu, mało co zobaczycie. Szczęśliwym zrzędzeniem losu wpuszczony zostaję jako pierwszy, lecz i tak nie uważam, by doświadczenie to było warte 72 yuanów. Oddać muszę jej jednak, że jak w żadnej innej kabinie na kablu, tu ma się uczucie, że jeśli coś pójdzie nie tak, to zanim doleci się na sam dół, człowiek zdąży się do woli nakrzyczeć. Niecałe dwie minuty i znajdujemy się na dole. Nieopodal drzwi wyjściowych znajduje się już przystanek autobusowy, więc nie trzeba się nawet wysilać. Zresztą Zhangjiajie jest idealnym wyborem na górski wypad dla osób, które nie lubią chodzić. Betonowe ścieżki, tu i ówdzie kilka schodów, nic co mogłoby kogokolwiek zmęczyć. Na pokładzie autobusu jadącego na powrót do bramy w Wulingyuan czuję się po całym dniu niczym rasowy chiński turysta. Przynajmniej jednak zyskałem pełniejszy obraz parku.

Wulingyuan również nie oferuje niczego szczególnego. Ulicę z turystycznej mapy z zachęcającym „nie możesz przegapić”, przegapić zdecydowanie możecie. Nie znajdziecie tam nic ciekawego, chyba że szukacie miejsca do zjedzenia kolacji. Ponadto w hostelu dowiaduję się, że obszar Yaozi Village wciąż jest ponoć zamknięty i w tym stanie znajduje się już od kilku dobrych lat, choć informacje przekazywane łamaną angielszczyzną nie są dla mnie w 100% wiarygodne. Postanawiam sprawdzić faktyczny stan rzeczy nazajutrz.

 

Gdy rankiem następnego dnia staję przed tym samym znakiem informującym o zamknięciu szlaku, co ponad rok wcześniej, zaczynam czuć narastającą frustrację. Najwyraźniej działania mające doprowadzić go do stanu używalności nie są dla zarządu parku priorytetowe. W końcu nie ma tam kolejki, czy windy, więc zapotrzebowanie na takie miejsca jest prawie żadne. Smutne tym bardziej, że na zagranicznych forach rzeczony obszar opisywany był jako miejsce, w którym można odnaleźć trochę spokoju, czyli rzecz w Parku Narodowym paradoksalnie deficytową. Z przemyśleń wyrywa mnie grupka szkolna prowadzona przez jakiegoś mundurowego, przez obowiązkowy głośniczek zachęcającego gawiedź do jak najgłośniejszego śpiewu. Jak się za chwilę okazuje – pierwsza z wielu grup. Widząc w końcu schody szlaku odbijające w prawo, prawie rzucam się ku nim biegiem, byle znaleźć się jak najdalej od masowego „hello” i ryku dziesiątek gardeł.

Jako, że Yaozi Village jest zamknięte, za cel obieram obszar Huangshi Village. Tym razem postanawiając sprawdzić swoją pooperacyjną kondycję, kieruję swe kroki na prowadzący na górę szlak pieszy. „Kto nie widział Huangshi Village nie odwiedził nigdy Zhangjiajie” głosi lokalne powiedzenie i zbliżając się do szczytu, słyszę coraz wyraźniej turystów głośno zaznaczających swą obecność. Niecałe dwie godziny spokoju kończą się, gdy zbliżam się do rejonów będących w zasięgu stacji kolejki. Punkty widokowe oblężone są jakby mniej niż na obszarze Yuanjiajie, lecz odwiedzający drąc się w sobie tylko znanym celu, mężnie stają w szranki z grupami znajdującymi się w innych punktach parku. Szczęśliwie sprawnie wymijając zgromadzonych, w końcu znajduję się w punkcie, gdzie z jakiegoś dziwnego powodu nie ma akurat praktycznie nikogo. W ciszy Zhangjiajie odzyskuje swoją magię. Siadam więc wygodnie na drewnianym podeście zwieszając nogi poza krawędź i chłonę rozpościerający się przede mną widok nie zakłócany żadnym dźwiękiem.

 

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że już kolejnego dnia w ciągu jakiejś pół godziny postarzeję się o dobre kilka lat. O tym jednak w kolejnym wpisie.

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Jeśli planujecie pobyt w Zhangjiajie, 2 dni zdecydowanie na sam park wystarczą.

Obszar Yaozi Village jest zamknięty i nie widać, by stan ten miał ulec jakiejkolwiek zmianie w najbliższym czasie. Znaki zakazujące wstępu zaczynają już rdzewieć.

Ceny:

Wstęp do parku: 258Y (ważny przez 3 dni)

Kolejka Huangshi: 65Y

Kolejka Yangjiajie: 76Y

Kolejka Tianzi Mountain: 67Y

Winda Bailong: 72Y

Wojskowe stoppery do uszu: ok 10zł (za Ceneo)

 

O MOJEJ PIERWSZEJ WIZYCIE W ZHANGJIAJIE PRZECZYTASZ TUTAJ: http://www.chimy.pl/2018/07/23/zhangjiajie-weekend-na-pandorze/

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.