Podróże

TIANMEN – 99 zakrętów do nieba

on
20 grudnia 2019

– W jedną stronę musisz pojechać autobusem – stwierdza nowo poznana Koreanka, gdy wieczorem siedzimy w lobby hostelowym. Swoją informację popiera zdjęciami drogi, którą widziałem na wielu broszurach w ramach ciekawostki – tworu jakiegoś szalonego umysłu.

– Czyli nie można wjechać i zjechać kolejką?

Rozmówczyni zaprzecza zdecydowanie, po czym widząc brak entuzjazmu w moich oczach dodaje nonszalancko:

– No problem. Musisz po prostu założyć, że kierowca twojego autobusu również chce żyć.

Całość kwituje uniesionym w górę kciukiem i kolejnym „no problem”. Paradoksalnie mam jeszcze gorsze przeczucia, niż przed tą rozmową.

***

O godzinie otwarcia stawiam się przy dolnej stacji kolejki. Na Górę Tianmen nie można wejść pieszo i do poprzedniego wieczoru byłem przekonany, że kolejka jest jedyną słuszną drogą. Tymczasem stojąc przed kasą biletową faktycznie widzę do wyboru trzy opcje: A, B i C. Jedna obejmuje wjazd autobusem i zjazd kolejką, druga wjazd kolejką i zjazd autobusem, zaś trzecia – przeznaczona dla ludzi żyjących na krawędzi – podróż w obie strony autobusem. Wybieram opcję pierwszą, która nie obejmuje zawierzania życia hamulcom w chińskim busiku i już niebawem zajmuję siedzenie. Kilkanaście minut później przesiadka i już po chwili ruszamy w stronę pionowych zboczy Tianmen. Droga od razu zaczyna piąć się w górę, lecz początkowo drzewa zmniejszają jej „malowniczość”. Nikt nie prosi o zapięcie pasów. Nie robiłoby to w końcu żadnej różnicy – jeśli coś poszłoby nie tak, niczego by nie zmieniły. A przy każdym zakręcie, gdy busik nachyla się nad przepaścią, lista rzeczy, które mogą pójść nie tak staje się coraz dłuższa. Gdy widzę wreszcie sporych rozmiarów budynek, z zadowoleniem stwierdzam, że jednak nie było w sumie tak źle. Gdy okazuje się, że to tylko środkowa stacja kolejki, a wysoko przed nami widzę jeden z pojazdów biorących zakręt o ekspozycji, której nie powstydziłaby się Orla Perć, opadają mnie mroczne myśli. Z sercem i żołądkiem znajdującymi się niebezpiecznie blisko przełyku obserwuję, jak pojazd rączo pokonuje kolejne zakręty od przepaści oddzielane jedynie kamiennymi blokami, za każdym razem przechylając się lekko na bok, dając mi aż zbyt dobry widok na rozciągającą się pod nami przestrzeń. Zgodnie z radą staram się zakładać, że nasz kierowca faktycznie chce żyć, jednak mimo najszczerszych chęci nie potrafię się zgodzić z opinią „no problem”. Problem jest całkiem spory i apogeum osiąga przy nawrocie o 180 stopni umiejscowionym na krawędzi urwiska. Gdy zatrzymujemy się w końcu u celu, z gardeł pasażerów wydobywa się westchnienie ulgi. Tylko jegomość, który kupił bilet na autobusową podróż w dwie strony nie zdradza przejawów entuzjazmu. Trasa, którą będzie musiał pokonać ponownie, znajduje się na liście najniebezpieczniejszych dróg świata i ma 11km, w ciągu których pokonuje się różnicę wysokości 1100m i 99 zakrętów.

Wysiadamy u stóp schodów prowadzących do Bramy do Nieba, jak nazywa się gigantyczna jaskinia o wysokości 131m, 57m szerokości i głębokości 60m, będąca wg. dawnych wierzeń bramą pomiędzy światem bogów i śmiertelników. Obecnie prowadzi do niej 999 stromych schodów. Patrząc na znak wskazujący ruchome schody, z jakiegoś powodu umysł podsuwa mi fragment starej piosenki zespołu Dwa plus jeden „i powiozą mnie windą do nieba”. Jakie schody? – spytacie pewnie, myśląc że w tekst wkradł się jakiś błąd. Otóż dla bardziej leniwych, we wnętrzu góry udostępniono schody ruchome. Tak – dobrze przeczytaliście. Jeśli nie chcecie się męczyć, możecie drogę do nieba pokonać w mniej wymagający sposób. Mojej dumie dałem odpocząć już przy okazji wjazdu kolejką dwa dni wcześniej, lecz ruchome schody wewnątrz góry to już dla mnie nieprzekraczalna granica. 999 stopni potrafi dać popalić, szczególnie że są na tyle płytkie, że nie mogę postawić na nich całej stopy i tylna jej część przy każdym kroku nie znajduje oparcia. Jakieś pięćset kroków na palcach później na drżących nogach obserwuję, jak z tunelu schodów ruchomych wychodzą lokalni turyści, robią zdjęcia i podążają dalej w kierunku… kolejnych schodów ruchomych. Tym razem nie mam nawet wyboru. By dostać się na szczyt góry trzeba skorzystać ze zdobyczy technologicznej, innej drogi po prostu nie ma. Stoję więc pośród lokalnych turystów, będąc powoli wiezionym wydrążonym w skale tunelem. Ściany zdobią podświetlane plakaty gór, na tle których turyści robią sobie zdjęcia. Turystyka górska na najwyższym poziomie.

Finalnie docieram do szczytu i błyskawicznie odbijam w lewo, by uciec przed masą ludzką. Płonne nadzieje. Choć widoki są spektakularne, ryczący tłum uniemożliwia delektowanie się nimi. Cały masyw Góry Tianmen przypomina trochę ścięty na wysokości 1500m pień gigantycznego drzewa. Ścieżki turystyczne przecinają obszar o wielkości 10km2 i czasem trudno uwierzyć, że znajdujemy się właśnie na dość konkretnej wysokości ograniczanej ze wszystkich stron pionowymi ścianami. Fakt ten uzmysłowić sobie można dopiero spacerując po betonowych kładkach przyklejonych do zboczy, lub po ich szklanych odpowiednikach. Ta ostatnia możliwość zainteresuje jednak tylko osoby najbardziej niewrażliwe na wysokość, bądź te nie darzące życia aż tak ciepłym uczuciem. Patrząc na spory tłumek przemieszczający się po grubej na 6cm tafli oddzielającej go od kilkuset metrów pionowej drogi w dół, postanawiam odpuścić. Raz, że grupowe przemieszczanie taką trasą mija się trochę z celem, a dwa – w Chinach nie ufam tego typu wynalazkom. Żeby było zabawniej, już po powrocie do domu czytam, że w prowincji Hunan zamknięto właśnie ze względów bezpieczeństwa kilka szklanych tras, gdyż istniało podejrzenie iż mogą stanowić zagrożenie dla życia odwiedzających. Wszystkie zaś trasy objęto drobiazgowymi kontrolami. Popołudniem muszę w centrum Zhangjiajie wsiąść do autobusu, który dostarczy mnie do ostatniego punktu tego kilkudniowego wyjazdu, więc staram się cały masyw obejść raczej sprawnie. Niestety po raz kolejny mapa okolicy okazuje się być bezużyteczna, gdy najpierw informuje, że dany odcinek pokonałem w ciągu godziny, a następnie dwukrotnie dłuższy zajmuje mi jedynie połowę tego czasu. Skala nie jest mocną stroną planów, które otrzymacie, także nie sugerujcie się nimi zbytnio. Jeśli nie ma kolejek, pół dnia spokojnie wystarczy na niespieszny spacer po całym obszarze. Ze względu na umiejscowienie schodów ruchomych i kolejki jeden z fragmentów pokonacie dwukrotnie, bądź nie dotrzecie do niego wcale, co byłoby sporą stratą. Zwróćcie też uwagę na fakt, że mapy obszaru północ mają na dole – detal, lecz gdyby ktoś chciał wybrać wschodnią, lub zachodnią drogę, może mieć to znaczenie.

Wagonik kolejki opuszcza bezpieczną zatokę górnej stacji i momentalnie wystawia wszystkich pasażerów na imponujący widok. Nie mam lęku wysokości, lecz patrząc w rozciągającą się pode mną przestrzeń nie czuję się w pełni komfortowo. Po lewej stronie widzę wijącą się drogę Tongtian, którą wcześniej pokonałem na pokładzie autobusu i cieszę się, że przynajmniej tamtej zabawy nie muszę już  powtarzać. Czasu na podziwianie widoków jest sporo, gdyż kolejka pokonuje trasę ok 7500m, co czyni ją ponoć najdłuższą kolejką wysokogórską na świecie. Choć wciąż nie potrafię się przekonać do „no problem” mojej koreańskiej znajomej, to jej opinii, że Tianmen odwiedzić po prostu warto, w pełni przyklaskuję. Omijajcie po prostu wakacje, czy narodowe dni wolne.

Ja tymczasem wsiadam do autobusu, który ma mnie dowieźć do jednej z ładniejszych (wg. opinii Chińczyków) wiosek w Chinach. O tym jednak w kolejnym wpisie.

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.