Podróże

FENGHUANG – Najpiękniejsza wioska w Chinach?

on
8 stycznia 2020

Jadąc do Fenghuang słyszałem różne, mocno skrajne opinie. Z jednej strony mówi się o niej jako jednej z najładniejszych wiosek w Chinach. Z drugiej strony moja znajoma Chinka nie polecała mi odwiedzin, twierdząc że to kompletnie skomercjalizowane miejsce niewarte uwagi. Okazuje się, że prawda leży gdzieś po środku.

Wyjeżdżam z Zhangjiajie czując głównie rozczarowanie. Po zeszłorocznym, krótkim pobycie tym razem obiecywałem sobie naprawdę sporo, tymczasem rzeczywistość zweryfikowała moje podejście. Kierując się do Fenghuang, znanego też jako Phoenix Ancient Town, mam nadzieję, że przynajmniej tam zostanę mile zaskoczony.

Na miejsce docieram już po zmroku. O fakcie dotarcia informuje mnie raczej reakcja współpasażerów, którzy w komplecie opuszczają wnętrze pojazdu, niż to, co widzę za oknami. Podejrzanie wyglądający parking nijak nie pasuje mi do obrazu dworca autobusowego, lecz nie zastanawiam przesadnie się nad tym faktem, jak najszybciej pragnąc znaleźć się na jakiejś ulicy i złapać transport do hostelu. Na pierwszy rzut oka Fenghuang wygląda jak typowa, chińska mieścina i w swej nowej odsłonie nie ma nic do zaoferowania. Wystarczy jednak zagłębić się w wąskie uliczki starej, zamkniętej dla ruchu drogowego części miasteczka, by zrozumieć dlaczego miejsce to w 2008 roku wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Mój hostel znajduje się na obszarze starówki, więc wrzucam tylko plecak do pokoju i ruszam wyrabiać swoją własną opinię. Fenghuang położone jest nad rzeką Tuojiang i to wokół niej od 300 lat istnienia osady skupia się życie lokalnych mieszkańców. Po zmroku okolica zmienia jednak swoje oblicze, zrzucając płaszcz sielskości i spokojności. Budynki rozświetlone setkami lamp odbijają się w wolno płynącej wodzie, tworząc magiczną atmosferę, którą chciałoby się chłonąć siedząc w jednej z restauracji nad rzeką. Jeśli szukacie spokoju, znajdziecie go jednak jedynie na wschód od Tęczowego Mostu (Rainbow Bridge). Obszar w górę rzeki biorą po zmroku w objęcia nawiedzeni DJe, niespełnione talenty wokalne i tłumy ludzi, wypełniające powietrze niestrawną kakofonią wzajemnie zagłuszających się dźwięków. Z pewnym niedowierzaniem patrzę jak w starych, drewnianych budynkach wiszących ponad taflą wody, kolorowe światła pulsują w rytm techno młócki. Nie wiem jakim cudem sąsiadujące kluby nie zagłuszają się wzajemnie, gdyż na ulicy przed budynkami wszystko zlewa się w jedną całość. Artyści bardziej tradycyjnie podchodzący do kwestii występów na żywo i rzeźbiący coś na instrumentach, stoją w decybelowej wojnie na straconej pozycji. Tak przynajmniej mi się wydaje, gdyż nie miałem w sobie wystarczająco dużo samozaparcia, by usiąść w którymkolwiek z przybytków. Okolicę dalej od rzeki wypełniają z kolei liczne stoiska z pamiątkami oferowanymi przez starowinki w tradycyjnych strojach lokalnych. Wyjąwszy nadrzeczną sieczkę, spacer po skąpanych w półmroku starych uliczkach jest przyjemnym doświadczeniem. Późną nocą okolicę wreszcie spowija cisza, a ulice pustoszeją z ostatnich alkozombiech.

Gdy budzę się jeszcze przed wschodem słońca, trudno uwierzyć mi, że znajduję się wciąż w tym samym miejscu. Mijając na ulicach jedynie na służby sprzątające, docieram na most drogowy, będący o poranku doskonałym punktem obserwacyjnym. Pode mną rozciąga się pogrążona we śnie osada, której tradycyjna zabudowa nabiera ostrości wraz z nadchodzącym dniem. Środkiem płynie spokojnie rzeka, poprzecinana kilkoma widocznymi z mojego miejsca mostami. Ku memu zdziwieniu, nagle słyszę charakterystyczny głos przewodnika wzmacniany przenośnym głośniczkiem i na brzegu pojawia się grupa turystyczna w jednakowych czapeczkach z daszkiem. Niebawem dostrzegam kolejną. Z niedowierzaniem spoglądam na zegarek, żeby sprawdzić, która jest godzina. Nie pomyliłem się, krótka wskazówka wciąż znajduje się pomiędzy szóstką i siódemką, zaś zjawisko typowe raczej dla szczytów górskich uskuteczniane jest i tutaj. Wprawdzie poprzedniego dnia właścicielka hostelu mówiła mi, że rankiem w osadzie panuje spory ruch, który maleje, gdy grupy rozchodzą się na śniadanie, lecz nie przypuszczałem, że „rano” oznacza już czas wschodu słońca. To zaś nie zważając na licznie przybyłych obserwatorów, postanawia tego dnia wzejść w wyjątkowo nijaki sposób, początkowo długo chowając się za jednym z okolicznych pagórków.

Poniżej grupy zwiedzających ciągną już w kierunku topowych punktów turystycznych, więc ja odchodzę w dokładnie przeciwnym kierunku. Trafiam nad brzeg rzeki, gdzie jakaś lokalna kobieta właśnie robi pranie. Uliczki w przeważającej części są jeszcze zupełnie opustoszałe i wreszcie udaje mi się poczuć prawdziwą atmosferę tego miejsca. Nawet po szybkim śniadaniu sprawy nie ulegają większej zmianie, z wyjątkiem rozmycia się głośnych grupek zorganizowanych, prawdopodobnie gdzieś się właśnie pożywiających. Fenghuang jest miejskim uosobieniem dr.Jekkyla i pana Hyde’a. Rano trudno uwierzyć, że kilkanaście godzin temu to miejsce pulsowało aż od łupaniny. Nad brzegiem rzeki ktoś łowi ryby, jacyś mężczyźni grają na przycumowanej łodzi w karty, ktoś inny wykonuje swe poranne ćwiczenia, a wszystko spowija jedynie cisza. Transport do Huaihua mam dopiero o 14:00, więc na obejrzenie okolicy mam całkiem sporo czasu. Spaceruję więc niespiesznie, zaglądam w różne zakamarki i po pewnym czasie dochodzę do wniosku, że w niektórych miejscach byłem już nawet kilkukrotnie. Mimo swego niezaprzeczalnego uroku, Fenghuang nie oferuje zbyt wiele w przypadku dłuższego pobytu. Jeśli jednak znajdziecie się kiedyś w okolicy, upewnijcie się, że macie jeden wieczór i jeden poranek, by zobaczyć to miejsce. Zaskoczy was swymi odmiennymi obliczami.

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

 

JAK DOJECHAĆ

Autobusem: z Changsha – 5,5h / z Zhangjiajie – 4h / z Huaihua – 1,5h

Samolotem: Lotnisko Tongren Fenghuang Airport jest oddalone od miasta o 40km

WSTĘP: Darmowy

GDZIE SPAĆ: Z całego serca polecam Hemu House z jego fantastyczną właścicielką Veronicą i jej dwoma przeuroczymi labradorami. Nie pamiętam, żebym w jakimkolwiek miejscu spotkał się z aż tak wielką życzliwością. Dodatkową zaletą jest fakt, że śpicie w starej części miasta, lecz wystarczająco daleko od wszelkich rykowisk, by w nocy wypocząć.

ILE CZASU JEST POTRZEBNE: Na dokładne obejrzenie miasteczka wystarczy wam doba. Ważne, by obejmowała zarówno wieczór, jak i poranek.

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.