Poza Chinami

AUTOBUS DO LUANG PRABANG

on
17 lutego 2020

Droga sama w sobie często jest też celem. Tak było w Birmie, gdzie czas spędzony w pociągu z Thazi pozostaje jednym z moich najlepszych wspomnień z tego wyjazdu. Niestety w chwili gdy piszę te słowa, na terenie Laosu łączna długość linii kolejowych to zawrotne 3,5km i cały transport opiera się o drogę lądową, rzeczną, lub powietrzną. Chcąc doświadczyć trochę Laosu z okna jakiegoś środka transportu, nie spędzając równocześnie na wodzie dwóch dni, w niedzielny poranek stawiam się na północnym dworcu autobusowym w Vientiane.

 

Wszystkie bagaże lecą na dach w towarzystwo solidnie przywiązanego motoru i jesteśmy gotowi do drogi. Jestem zaskoczony, gdy odjeżdżamy o czasie. Po wszystkich historiach, które przeczytałem przygotowując plan podróży, nastawiałem się na co najmniej godzinny poślizg, tymczasem Vientiane opuszczamy zgodnie z planem.

Po „OK Bus” w Birmie, gdzie odpowiednie byłoby prawie każde określenie z wyjątkiem OK, tu na cały dzień zajmuję miejsce w VIP Busie firmy przewozowej King of Bus. Patrząc obiektywnie, w porównaniu do OK, VIP faktycznie oferuje o wiele wyższy standard i całkiem znośne warunki podróży – przynajmniej jeśli zajmie się pojedyncze miejsce.

Nie wyjeżdżamy jeszcze z Vientiane, gdy mijamy miejsce wypadku. Póki co każdy dzień w Laosie przynosi mi widok nowego incydentu drogowego, co nie uspokaja mnie przez jedenastogodzinną podróżą. Tym razem jeden skasowany samochód leży w rowie, zaś dwa kolejne w stanie niezdatnym do dalszej jazdy okupują jeden pas. Ktoś właśnie próbuje otworzyć zaklinowane drzwi pickupa, by wyciągnąć kierowcę. Na szczęście, wbrew moim obawom, kierowca naszego busa nie okazuje się niespełnionym talentem rajdowym i mając na uwadze możliwości prowadzonej maszyny, wyprzedza jedynie, gdy ma to sens i nie powoduje panicznych ucieczek na pobocze nadjeżdżających z naprzeciwka pojazdów. Zresztą pobocze i tak nie występuje. W rytm laotańskich szlagierów za oknem przemykają kolejne bliźniaczo podobne wioski i jedynie majaczące w oddali wzgórza przypominają, że charakter drogi ulegnie w końcu zmianie. Co jakiś czas widzę fragmenty placu budowy ciągnącego się przez 427km od granicy z Chinami w Mohen aż do stolicy. To linia kolejowa budowana wspólnie przez rządy chiński i laotański (70% pokrywa strona chińska, zaś pozostałe 30% – laotańska), która już w 2022 znacząco wpłynie na obraz kraju, pozwalając na podróż szybką koleją do Vientiane aż z Kunming. Z punktu widzenia zwykłego turysty nie będzie to zmiana na lepsze.

Ciekawiej zaczyna robić się w okolicy Vang Vieng, gdy pojawiają się pierwsze wzgórza, stromymi zboczami górujące nad osadą. Krajobraz jest niesamowity i jestem w stanie zrozumieć popularność tego miejsca. Niestety przez wiele lat robiło ono Laosowi antyreklamę, tworząc obraz kraju, do którego jedzie się upić i wziąć jakieś nielegalne środki. To wszystko okraszone spływem w dętce samochodowej rzeką, na której brzegach postawiono liczne bary, zachęcające do procentowej konsumpcji. Nic dziwnego, że w końcu atrakcja zaczęła zbierać żniwo i tylko w 2011 roku zginęło tam 27 osób. Rząd w końcu interweniował i postanowił proceder ukrócić.

Zostawiamy najbardziej imprezowe miejsce w Laosie za sobą, a droga zaczyna piąć się w górę. Nasz pojazd wyje z wysiłku, gdy na niskim biegu mozolnie wspina się serpentynami o kilkunastostopniowym nachyleniu. Czasem mijamy ciężarówki, które w tempie marszowym zmierzają w tym samym kierunku. Asfalt czasem jest, a czasem go nie ma, gdy ustępuje miejsca drodze gruntowej. Przejeżdżamy nawet przez osuwisko skalne, przez które wyznaczono tymczasową drogę i gdzie kurzawa wzburzana przez pojazdy ogranicza widoczność do kilku metrów. Po prawej stronie zauważam wystające spod zwałów piachu i kamieni koła.

Poruszając się żółwim tempem wciąż pniemy się w górę, gdy mijamy trzech mężczyzn w odzieży wojskowej i karabinami na ramionach, idących skrajem drogi. Robi mi się gorąco, gdy przypominam sobie informacje o atakach na autobusy na tej trasie, o których przeczytałem szukając informacji o biletach. Mężczyźni odprowadzają nas tylko wzrokiem i nim w pełni rozumiem, co właśnie widziałem, skrywa ich najbliższy zakręt.

Znajdujemy się już dość wysoko i widoki robią wrażenie. W końcu osiągamy najwyższy punkt trasy i droga zaczyna opadać w dół. Mijamy znaki przypominające o konieczności użycia niskiego biegu i punkty z wodą, przy których kierowcy ciężarówek chłodzą hamulce i silniki swych maszyn. Za oknami rozciągające się po horyzont brązowo – zielone wzgórza. Zbliżamy się już do Luang Prabang, gdy lokalny motocyklista próbuje wyprzedzać nas z prawej strony. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności w tym samym momencie nasz kierowca zmuszony jest wykonać gwałtowny manewr wymijający, by nie uderzyć w wyjeżdżający z lewej samochód. Znajdujący się tuż przy mojej szybie motocyklista zostaje bezceremonialnie zepchnięty do rowu. Szczęśliwie mężczyźnie nic poważnego się nie dzieje, lecz wypożyczanie motoru w Laosie coraz mniej mi się uśmiecha.

W końcu dojeżdżamy do Luang Prabang. Ściemnia się już powoli, lecz i tak jestem pod wrażeniem, jako że zakładałem przyjazd przed północą. Jednak czasem można mieć najwyraźniej szczęście i trafić w Laosie punktualny autobus. Na opisanej trasie kursują też autobusy nocne, lecz jeśli nie musicie – jedźcie za dnia. W nocy ze względu na stan drogi i tak się nie wyśpicie, a stracicie trochę ciekawych widoków. Jeśli liczycie na fantastyczne zdjęcia, nie będziecie mieli jednak łatwego zadania. Okno koło mnie odsuwało się jedynie na kilka centymetrów, więc sytuację próbowałem ratować telefonem przyłożonym do powstałej szczeliny. Podróżując z Vientiane do Luang Prabang najlepsze widoki w pierwszej części drogi będziecie mieli z lewej strony pojazdu, zaś podczas zjazdu – z prawej. Nie ma więc idealnej opcji. Mój autobus zatrzymał się w ciągu całego dnia tylko dwukrotnie, w tym raz na jakieś pół godziny, gdy można było w lokalnym przybytku gastronomicznym pochłonąć szybko jakiś obiad, więc warto zaopatrzyć się przed podróżą w coś do picia i jedzenia. W autobusie spędza się w końcu około 11 godzin. Cena za przejazd w ciągu dnia to 130 000 kip, zaś podróż autobusem sypialnym kosztuje 150 000 kip. Bilety bez problemu powinniście kupić w swoim miejscu zakwaterowania. Za dzielonego z innymi pasażerami tuktuka z końcowego przystanku do centrum Luang Prabang zapłacicie 20 000 kip i nie wydaje mi się, by cena ta była negocjowalna.

W kolejnym tekście przeczytacie o podróżowaniu w towarzystwie i przekonacie się, jak zmarnować cały dzień w Luang Prabang.

 

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.