Felietony

(moje) Wielkie chińskie wesele

on
27 grudnia 2020

Mężczyzna z mikrofonem zatrzymuje się na końcu sceny przypominającej nieco wybieg dla modelek. Głosem wyjętym prosto z hal NBA, gdy zapowiadana jest pierwsza piątka drużyny gospodarzy,  anonsuje specjalnego gościa. Światła w sali gasną, a pojedynczy reflektor wydobywa z mroku kobiecą sylwetkę, która zaczyna grać na skrzypcach. Około 300 obecnych osób odkłada pałeczki i chcąc, nie chcąc kieruje wzrok na scenę. Skrzypaczka po pewnym czasie wycofuje się mrok, cicho kontynuując grę w tle, a prowadzący ponownie daje upust swej udawanej ekscytacji do mikrofonu. Rozbłyska kolejny reflektor, prowadząc na scenę mężczyznę w garniturze. Koncert chińskiej gwiazdy pop? Skądże znowu, jestem jednym z gości na chińskim weselu.

 

Chińskie wesele niewiele ma wspólnego z polskim. Owszem, jest jedzenie i alkohol, ale tu podobieństwa praktycznie się kończą.

Rozbieżności zaczynają się już na etapie zaręczyn. Tradycja chińska nakazuje panu młodemu wraz z rodzicami, udać się do domu panny młodej, by uzyskać ich zgodę na zawarcie związku. Haczyk tkwi w tym, że mogą oni mieć bardzo sprecyzowane wymagania: samochód, czy nowe mieszkanie, które pan młody musi zapewnić swej wybrance, by związek mógł zostać zawarty. Obecnie w większych miastach praktyka ta praktycznie nie ma miejsca, lecz na prowincji nie jest rzeczą niezwykłą. Ze względu na postawione warunki, do ślubów czasem nie dochodzi.

Załóżmy jednak, że zaręczyny przebiegły bezproblemowo i młoda para przygotowuje się do zawarcia związku małżeńskiego. Pierwszym punktem na ślubnej liście są tu zdjęcia. I wszystko byłoby bardzo znajome, gdyby nie fakt, że te są robione ze sporym wyprzedzeniem. Agencji zajmujących się fotografią ślubną jest multum, a wykupując usługę, zatrudnia się automatycznie kilka osób – kierowcę, fotografa, asystenta i makijażystkę dla panny młodej. W siedzibach agencji znajdują się też wypożyczalnie kostiumów, bo przecież nie można wszystkich zdjęć mieć w tym samym stroju. Fakt, że z moim wzrostem nie mogłem pozwolić sobie na luksus wyboru, zdecydowanie nie pomagał i do teraz widząc w albumie zdjęcia w srebrnym garniturze, moje zmysły estetyczne poddawane są ciężkiej próbie. Pamiętam, że po całodniowym maratonie zdjęciowym miałem serdecznie dość i możliwość powrotu do domu przywitałem z prawdziwą ulgą.

Jako, że zdjęcia wymagają więcej czasu, często robione są jeszcze przed samym podpisaniem dokumentów. Po raz kolejny w oczy rzuca się tu spora rozbieżność ze znaną nam wizytą w Urzędzie Stanu Cywilnego. W Chinach trzeba się stawić do najbliższego urzędu jedynie z dowodem osobistym, wspólnym zdjęciem portretowym i kwotą kilkudziesięciu yuanów. Nikt nie kłopocze się jakimkolwiek uroczystym strojem i na porządku dziennym są pary podpisujące dokument ślubny w zestawach typowo letnich. Dawniej było jeszcze ciekawiej, gdyż dodatkowo wymagane były badania szpitalne każdego z małżonków, by w razie jakiejś ukrytej choroby, druga strona na starcie wiedziała na co się pisze. Romantyzm pełną gębą. Załatwienie formalności trwa prawdopodobniej krócej, niż założenie konta w banku (w gruncie rzeczy dla obcokrajowca większość rzeczy trwa krócej, niż wizyta w banku).

W końcu nadchodzi dzień oficjalnej ceremonii. Nie odbywa się ona tego samego dnia, a czasem nie ma nawet miejsca tego samego roku co urzędowe zawarcie związku. Znam przypadki, że ceremonie odbywały się nawet dwa lata po podpisaniu dokumentów. Rankiem pan młody udaje się w towarzystwie swoich przyjaciół do mieszkania wybranki. Sposób podróży jest tu kluczowy i typowy jest widok sznura luksusowych samochodów, przeważnie wynajętych specjalnie na tę okazję. Po dotarciu do celu, na przyszłego męża czekają już przyjaciele panny młodej, których celem jest utrudnienie mu życia. By dotrzeć do swej drugiej połówki, mężczyzna musi oferować strażniczkom pieniądze, bądź/i wypełnić postawione przed nim zadania. Te zależne są od fantazji drużyny panny młodej, lecz aktywności takie jak bieganie po ulicy w bieliźnie, czy szukanie odpowiedniego klucza zamrożonego w bryłach lodu zdecydowanie uświadamiają, że pan młody ma w gruncie rzeczy przewalone. Gdy finalnie zdoła się „wykupić” i dostać do pokoju swojej wybranki, czekają go poszukiwania jej ukrytego buta. Jeśli na końcu tej ścieżki zdrowia kawaler nie zmienił jeszcze zdania, wraz ze swoją przyszłą małżonką udaje się do pokoju, w którym czekają już rodzice panny młodej. Tu następuje tradycyjna ceremonia ofiarowania herbaty, poparta momentami łez i wzruszeń.

W godzinach południowych zaczyna się część oficjalna, mająca miejsce w jakimś hotelu, bądź restauracji. Całość jest na tyle kompleksowa, że przygotowania zleca się po prostu firmie zewnętrznej, specjalizującej się w tego typu imprezach. Przeciętna liczba gości na obiedzie ślubnym, przeważnie oscyluje w granicach 200 osób, z których część stanowią znajomi rodziców, koledzy z ich pracy itd. Para młoda nie ma tu zbyt wiele do gadania, jako że pominięcie pewnych osób mogłoby zostać odebrane przez nie jako obrazę, prowadząc do zerwania stosunków. Co ciekawe, na chińskich weselach gości nie obowiązuje żaden dress code i nikt nie widzi nietaktu w przyjściu na ślub choćby w bluzie z kapturem. Koszty pokrywa przeważnie rodzina pana młodego, chyba że para pochodzi z bardzo oddalonych od siebie miast i postanowi wydać z tego powodu dwa przyjęcia. Przed salą ustawiany jest stół z księgą, do której goście wpisują życzenia. Przy wejściu wszyscy ofiarowują równocześnie podpisaną czerwoną kopertę z pieniędzmi. Dlaczego podpisaną? Otóż w momencie zaproszenia przez konkretną osobę w przyszłości, mocnym nietaktem jest ofiarowanie kwoty niższej, niż otrzymana. Na wejściu goście robią sobie też obowiązkowe zdjęcie z młodą parą i wreszcie mogą zająć miejsca przy swoim stoliku. Tam czeka na nich symboliczny upominek – przeważnie jest to niewielka torebka ze słodyczami. W moim przypadku elementem składowym była również polska moneta, więc oprócz cukierków każdy z gości stał się dumnym posiadaczem grosika, dwóch, lub – w ekstremalnych przypadkach – pięciu. Leciałem wtedy przez Moskwę i pani operująca po angielsku w zakresie kilku słów, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wiozę w plecaku torbę pełną monet. Szczęśliwie po dłuższych negocjacjach kryzys został zażegnany i zostałem wpuszczony na pokład.

Wróćmy jednak do sali, w której odbywa się uroczystość. Na stoły wjeżdżają już potrawy, a goście ochoczo zabierają się do konsumpcji. Ta często nie ustaje nawet w momencie, gdy rozpoczyna się show. Słowa „show” nie używam przypadkowo, gdyż cała ceremonia nie ma zbyt wiele wspólnego z jej zachodnią odmianą, gdzie obecne są tańce i zabawa. Całość trwa zaledwie 2-3 godziny, po których zebrani rozchodzą się do domów. Motorem napędowym jest mistrz ceremonii, czyli jegomość modulujący swój głos, jakby czytał kwestie do zwiastuna filmowego. To on zapowiada kolejne atrakcje, występy, przemówienia itd. A dziać na scenie mogą się różne rzeczy – od występów muzycznych, pokazów specjalnie na tę okazję stworzonych filmów o młodej parze, pokazów laserowych, czy burzy baniek mydlanych,  po przemówienia rodziców, przyjaciół, przełożonych z pracy i samych głównych zainteresowanych. W międzyczasie młoda para zaprezentuje się w trzech różnych strojach – jeden zestaw na część powitalną, drugi na oficjalną, a trzeci na końcową, podczas której trzeba wypić z każdym na sali. Pije się baijiu, czyli tradycyjny chiński alkohol wytwarzany ze zboża, lub ryżu. Biorąc pod uwagę liczbę gości i fakt, że biały alkohol (jak dosłownie brzmi tłumaczenie baijiu) przeważnie ma ok 50-60%, impreza dla młodej pary w normalnych okolicznościach dość szybko by się skończyła. Stosuje się tu jednak wybieg polegający na napełnianiu butelek po baijiu zwykłą wodą. Osobiście baijiu uważam za największe paskudztwo na świecie i przy którymś stoliku nie byłem już w stanie pić nawet wody, która jakimś cudem przesiąkła aromatem butelki.

Podobnie jak wszędzie na świecie, tak i w Chinach trendy ślubne ulegają zmianie. Etap fascynacji zachodem nie jest już tak silny jak kiedyś i coraz częściej można zaobserwować kierowanie ceremonii ślubnych na bardziej tradycyjne tory, gdzie białą suknię ślubną, zastępuje czerwona. Szczęśliwie dla mnie, obcokrajowcy dostają taryfę ulgową i nie muszą uczestniczyć w „wykupywaniu” panny młodej i całej problematycznej otoczce. Cieszę się też, że nasza ceremonia odbyła się w tradycyjnym, chińskim tonie, bez całego cyrku z bańkami mydlanymi, występami muzycznymi itd. Jako obcokrajowiec prawdopodobnie zapewniłem wystarczającą dawkę rozrywki, szczególnie gdy po chińsku czytałem swoją przemowę, starając się nie pomylić tonów w niektórych słowach. Efekty mogłyby być wtedy dość ciekawe.

 

Przepraszam przy okazji, że nie było mnie kawałek czasu, ale przeprowadzka połączona z generalnym remontem (określenie destrukcja również pasuje tu całkiem nieźle) nowego lokum mocno pochłonęła mnie czasowo. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście – zaglądnijcie na facebookowy profil strony. Wrzucam tam często rzeczy nie nadające się na osobny wpis, które jednak fajnie uzupełniają zawartość bloga.

https://www.facebook.com/ChiMy.Blog

 

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.