HONG KONG – MacLehose Trail: odcinek 4
Autobus zatrzymuje się na przystanku gdzieś pośród wzgórz. Wychodzę z klimatyzowanego wnętrza w rozgrzane mimo wczesnej pory powietrze i momentalnie poznaję miejsce, w którym się znajduję. Choć opuszczałem je w złym nastroju, teraz moje odczucia znajdują się na przeciwległym biegunie. Kolano zdaje się być w jak najlepszym porządku, prognozy pogody nie uwzględniają deszczu, jest piękny poranek. Wróciłem na MacLehose Trail, tym razem w towarzystwie trójki przyjaciół.
Szlak powoli pnie się w górę, by po chwili dołączyć do zwykłej, jednokierunkowej drogi, którą nic nie jeździ. Mijamy pole biwakowe, w sobotni poranek podobnie jak obszar grillowy umiejscowiony na połączeniu odcinków 3 i 4 zapełnione kolorowymi namiotami. Walizki stojące przed co niektórymi namiotami, jasno wskazują, że nocleg bliżej natury był jedynym celem sporej grupy gości.
Droga asfaltowa kończy się w końcu i wchodzimy na bardziej tradycyjny odcinek szlaku. Ścieżka pnie się wśród gęstej roślinności ku górującemu nad okolicą skalistym zboczem Ma On Shan. Coraz mocniej przypomina o sobie zbliżające się lato. Wśród dwumetrowych krzaków brakuje cyrkulacji powietrza, a wilgotność staje się nieprzyjemnie odczuwalna. Aura zdaje się jednak nie wpływać na lokalnych turystów, którzy w kilku grupach nagle pojawiają się za naszymi plecami. Biorąc pod uwagę Michaela zmuszonego oszczędzać stopę (bo jak się wspinać, to w grupie rekonwalescentów) nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że większość wspomnianych osób stanowią reprezentanci grupy 60 plus. Apogeum absurdu całej sytuacji osiągamy, gdy jedna z rzeczonych, zawiniętych jak mumia kobiet (słońce to dla wielu Azjatek zło absolutne, przed którym trzeba się chronić w każdy możliwy sposób) zatrzymuje się przy moim odpoczywającym towarzyszu i próbuje zachęcić go do dalszego wysiłku. Fraza ‘wiek to tylko liczba’ nabiera nowego wymiaru. Pnąc się w górę, zastanawiam się tylko, czy wszyscy ci ludzie mają zamiar przejść 12km odcinka 4. Odpowiedź nadchodzi, gdy docieramy do szczytu i zapytani wskazujemy dalszy kierunek naszej wędrówki. Drugi z mężczyzn spogląda na nas i energicznie kręcąc głową stwierdza – Nie! Tamtędy nie! – i wskazuje na drogę wiodącą w dół. Nie korzystamy z alternatywy i żegnamy się z nowo poznanymi mieszkańcami Hong Kongu.
W przeciwieństwie do sinusoidy odcinka 3, kolejna część szlaku jest relatywnie płaska i po początkowym zdobyciu odpowiedniej wysokości, nie zmusza do ponownego zejścia do poziomu morza. Choć dzień jest słoneczny, widoczność nie jest doskonała. Odległe wyspy kryją się za zasłoną bieli, nie pozwalając w pełni cieszyć się rozpościerającym się wokół widokiem. Z niejaką ulgą mijamy Pyramid Hill, na które wdrapywaliśmy się jakiś czas temu; Ścieżka po południowej stronie nie należy do najprzyjemniejszych i zdecydowanie lepiej schodzić północną stroną.
Ścieżka wije się wzgórzami ,oferując możliwość wdrapywania się na mijane szczyty, lecz oficjalnie omijając najwyższe z nich. Wokół cisza mącona jedynie przez owady i samoloty co jakiś czas startujące z lotniska na wyspie Lantau
Czynnikiem najmocniej odróżniającym odcinek czwarty od poprzednich, jest brak transportu z jego krańcowego punktu. Idąc zgodnie z numeracją słupków, po blisko 13km docieramy do pola biwakowego Gilwell Campsite i z braku alternatywy, rozpoczynamy odcinek 5. Tu na starcie czeka nas trochę schodów, co dla osób myślących już o zakończeniu wędrówki może być nieco deprymujące. W końcu docieramy do niewielkiego parkingu, zawieszonego gdzieś na wzgórzach wyrastających nad dzielnicą Kowloon. U naszych stóp rozciąga się szklano-betonowa dżungla, w której życie toczy się w szalonym tempie – pierwsze tego dnia przypomnienie, gdzie tak naprawdę się znajdujemy. Szlak biegnie dalej zwykłą drogą przyklejoną do zbocza, aż dociera do niewielkiego skrzyżowania, przy którym umiejscowiony jest obiekt pożądania wszystkich turystów – sklep. Jeśli chcecie zakończyć w tym momencie wędrówkę, jest to najlepsze miejsce, by wrócić do miasta – czeka was wtedy blisko półgodzinny spacer w dół. Pozostali, chcący kontynuować wędrówkę, przechodzą przez bramę z napisem Lion Rock Country Park.
Muszę tu sprostować pewną kwestię, którą powtórzyłem początkowo za przewodnikami po MacLehose Trail: odcinki 3 i 4 nie zasługują na takie same oznaczenia stopnia trudności i o ile czwórce można dać 3*, tak odcinek trzeci zdecydowanie plasuje się gwiazdkę wyżej. Zmiany już w pierwszym wpisie z serii wprowadziłem.