LANGMUSI – na granicy Gansu i Syczuanu
W Zhaganie ubrania nie lubią schnąć. Po zeszłodniowej burzy moje buty wciąż są delikatnie wilgotne, o jedynych długich spodniach nie wspominając. Mimo wszystko przed godziną siódmą wychodzę z pensjonatu i kieruję się na położony nieopodal nieużywany plac, który wypatrzyłem poprzedniego dnia. Idealne miejsce, żeby z dala od ludzi wypuścić w powietrze drona. Mam ponad godzinę czasu do spotkania z moim kierowcą, który ma zawieść mnie do Langmusi. Autobusy do Diebu przyjeżdżają, lecz ustalenie dokąd i o której odjeżdżają, kompletnie mnie przerosło. Lokalsi twierdzili, że jedynym sposobem na podróż do Langmusi jest samochód, umówiłem się więc na 8 rano. Dron unosi się gdzieś na niebie, gdy podgląd z kamery zasłanie mi ekran przychodzącego połączenia.
– Ni hao! Gdzie jesteś? – pyta nieznajomy głos.
– W Zhaganie… Z kim rozmawiam?
– Jestem kierowcą. Miałem cię odebrać.
Rzucam okiem na godzinę; jest 07:10.
– O ósmej. Jest dopiero siódma.
– Oh… a ja czekam od szóstej…
Gdyby nie fakt, że wciąż trzymam kontroler drona, ręce by mi opadły. W tej sytuacji zapewniam jedynie, że przyjdę najszybciej jak mogę i rozłączam się. Spokojny poranek, który zaplanowałem na obfotografowanie wioski poszedł się bujać.
Gdy docieram na parking, mój kierowca okazuje się tak sympatycznym jegomościem, że nie potrafię się nawet dłużej wkurzać. Jego samochodem o bardzo lokalnym wystroju wnętrza docieramy do Langmusi po dwóch godzinach. Miasteczko jest znane dzięki znajdującym się tu dwóm klasztorom: Kirti i Serti. Niektórzy twierdzą, że to swoista rywalizacja między klasztorami spowodowała, że granica pomiędzy prowincjami Gansu i Syczuan, przebiega przez środek miasta. Dzięki temu każdy z klasztorów znajduje się na terenie innej prowincji. W Langmusi obok siebie w harmonii stoją – nie dyskryminując wyznawców żadnej z tych religii – buddyjskie klasztory i islamski meczet.
Zwiedzanie zaczynam od znajdującego się w Gansu klasztoru Sertri. Ta mniejsza z dwóch siedzib mnichów została wzniesiona za rzeką, na znajdującym się w północnej części miasta wzgórzu. Teren klasztoru jest całkiem spory, więc za kasą biletową odbijam w lewo, czyli w odwrotnym kierunku, niż wszyscy zmierzający do głównych budynków kompleksu turyści. Biegnie tam droga, którą praktycznie nikt nie chodzi, a z której roztaczają się fantastyczne widoki. Sam klasztor postanawiam zostawić sobie na deser, dając się najpierw poprowadzić wąskiej, betonowej drodze. Dopiero gdy docieram do położonego u stóp wzgórza miejsca obwieszonego flagami, przypominam sobie, że na terenie Setri znajduje się jedno z niewielu ogólnodostępnych miejsc podniebnego pochówku i właśnie do niego dotarłem. Temat jest na tyle ciekawy, że poświęcę mu osobny, krótki tekst.
Nieopodal wypasa się kilka koni w towarzystwie stalowych rumaków i ich właścicieli, gotowych za drobną opłatą na podwózkę z powrotem do klasztoru. Postanawiam wdrapać się nieco wyżej, jako że w trawie nieśmiało majaczy ścieżka wiodąca na szczyt pobliskiego wzgórza. Decyzja okazuje się ze wszech miar słuszna, gdyż ukazuje mi się niesamowity widok aż po horyzont. Poza soczyście zielonymi wzgórzami i ich bardziej skalistymi, wyższymi braćmi, na niebie dostrzegam ciężkie, burzowe chmury szybko sunące w moim kierunku. Grzmot, który przetacza się nad okolicą utwierdza mnie w przekonaniu, że czas się ewakuować. Mimo znalezienia skrótu do klasztoru, po drodze dopada mnie grad. Zawsze to jakaś odmiana po ulewie poprzedniego dnia. Docieram do klasztoru i wykorzystuję warunku pogodowe do zaznajomienia się z jego wnętrzami. Szczęście w nieszczęściu, aura chwilowo zniechęciła większość gości i poza nielicznymi odwiedzającymi wokół widać jedynie odzianych w czerwone szaty mnichów. Wnętrza są naprawdę piękne i mając je tylko dla siebie, żałuję nieco, że obowiązuje zakaz robienia zdjęć. Gdy popołudniem opuszczam teren Sertri, wychodzi słońce, a przed bramą znów pojawiają się turyści.
Brama klasztoru Kirti znajduje się na południowym krańcu osady, już na terenie Syczuanu. Niestety całość sprawia chwilowo wrażenie placu budowy, gdzie odgłosy pracujących maszyn do społu z przejeżdżającymi samochodami utrudniają skupienie się na otaczającej rzeczywistości. Szkoda, gdyż Kirty jest domem dla blisko 700 mnichów i klasztorem rzekomo robiącym większe wrażenie od Sertri. Pierwsza świątynia powstała tu już ponad 300 lat temu. Na południe od klasztornego terenu ciągnie się kanion, będący ponoć świetnym miejscem do hikingu. Niestety nie mam okazji sprawdzić tego sam, lecz z opowieści spotkanych belgów wynika, że wystarczy iść przed siebie i nie przejmować się brakiem ścieżki na początkowym odcinku.
W Langmusi popularne są też wycieczki konne, obejmujące noclegi u lokalnych pasterzy, bądź dłuższe trekkingi. Szczególnie osoby jeżdżące konno poczują się tu jak w raju, bo tereny są przepiękne.
INFO PRAKTYCZNE
- DOJAZD: Autobus odjeżdżający z Lanzhou do Diebu przejeżdża we względnej bliskości Langmusi. Można wysiąść przy zjeździe do Langmusi i pokonać odcinek do wioski na piechotę. W innym wypadku pozostaje wynajem samochodu. Z tego co wypytywałem, sytuacja w kwestii autobusów jest tam dość dynamiczna i jeszcze jakiś czas temu kursował autobus z Xiahe do Langmusi.
- BILETY: 30RMB za wstęp do każdego z klasztorów
- GODZINY OTWARCIA: 08:00-17:00
- NOCLEGI: Baza noclegowa zdecydowanie bogatsza niż w Zhaganie. Znaleźć można tu niewielkie hotele, także nie powinniście mieć problemów ze znalezieniem miejsca.