Podróże

XIAHE – największy klasztor poza Tybetem

on
27 grudnia 2021

Xiahe jest moim ostatnim przystankiem w trakcie tej podróży. Jest też bez dwóch zdań najpopularniejszym i najbardziej znanym. Czy jednak najciekawszym?

 

Kierowca tym razem jest punktualny, a przynajmniej nie wydzwania do mnie godzinę przed czasem; To miła zmiana po poprzednim dniu. Z Langmusi do Xiahe jest niecałe 200km i dystans ten pokonujemy w ponad 3h, po drodze zaliczając jeszcze kontrolę policyjną. Dokumenty do kontroli, sprawdzenie bagażnika, drogowy standard dla lokalnych mieszkańców. Na miejscu melduję się w godzinach przedpołudniowych i w pierwsze tempo udaję się na dworzec autobusowy, zakupić bilet do Lanzhou na jutrzejszy poranek. Gdybym z jakiegoś powodu do rzeczonego autobusu nie wsiadł, nie miałbym szans zdążyć na samolot powrotny do Shenzhen.

Od razu rzuca się w oczy fakt, że Xiahe jest o  wiele większe, niż Langmusi. Jest też częściej odwiedzane ze względu na względną bliskość Lanzhou. Głównym czynnikiem przyciągającym turystów jest tu Klasztor Labrang założony na początku XVIII wieku, będący domem największej ilości mnichów poza Tybetem. Teren klasztoru z obszarem 866ha stanowi swoiste miasteczko wewnątrz samego Xiahe. Brakuje tu jedynie sklepów i na zakupy mnisi muszą się fatygować na obrzeża obszaru klasztornego. Klasztor przypomina nieco twierdzę oblężoną restauracjami i sklepikami. Te czekają na turystów tuż za bramami, ze szczególnym uwzględnieniem otoczenia sporej wielkości parkingu.

Staram się mimo wszystko poruszać mniej uczęszczanymi uliczkami i przez sporą część udaje mi się nawet unikać tłumów. Niektóre przejścia są zamknięte dla przyjezdnych, o czym stanowczo informują siedzący na krzesełkach panowie. Najlepszym sposobem na zwiedzanie klasztoru jest chyba powłóczenie się po nim bez konkretnego planu, obserwując po prostu toczące się wokół życie. Gdzieś grupka mnichów postanawia pobawić się z lokalnymi chłopcami ich zdalnie sterowanym samochodzikiem, kawałek dalej w cieniu świątyni odpoczywa koza. Do tego pielgrzymi obchodzący cały obszar klasztoru, kręcąc znajdującymi się tam młynkami modlitewnymi.

Na wyjątkowo ciekawe miejsce trafiam kompletnie przypadkiem, już poza terenem klasztoru. Szukając ustronnego miejsca, gdzie mógłbym wystartować dronem i znad jakiegoś nieuczęszczanego terenu (z zasady staram się nie latać nad ludźmi) być w stanie nakręcić ujęcia kompleksu klasztornego, trafiam na wąską, betonową ulicę wijącą się między wzgórzami. Nie ma jej na żadnej z moich aplikacji, więc nie mam pojęcia dokąd prowadzi. Ze względu na druty ciągnące się wzdłuż ulicy, zmuszony jestem do dalszego marszu w poszukiwaniu odpowiedniego punktu startowego. Czasem jedynie mijają mnie nieco zdziwieni moją obecnością lokalni mieszkańcy. W końcu docieram na tyły wzgórz wznoszących się nad klasztorem i ze zdziwieniem dostrzegam pnącą się w górę ścieżkę. Nie ma jej na żadnych mapach, ani nie jest w żaden sposób oznaczona, więc niżej dołączam zdjęcie satelitarne. Może przyda się w komuś, kto w przyszłości będzie w tamtych okolicach.

Docieram do ruin jakiegoś starego budynku, położonych nieopodal wznoszącej się nad wioską Sahe’er niewielkiej kapliczki. Nie wiem, czy w ogóle docierają tu turyści; Mimo bliskości klasztoru spotykam jedynie dwie lokalne dziewczyny i żadnych śladów bytności turystów w formie choćby śmieci. Są chwile, gdy wszelkie zabudowania znikają z zasięgu wzroku i można zapomnieć, że znajdujemy się w pobliżu jakiejkolwiek osady ludzkiej. Ścieżka opada dalej ku zachodowi, lecz biorąc pod uwagę godzinę i fakt, że poza jakimś batonikiem nie miałem dziś nic w ustach, postanawiam wrócić krótszą, znaną już drogą.

Nazajutrz, gdy stawiam się na pierwszy tego dnia autobus do Lanzhou, Xiahe wciąż pogrążone jest we śnie. Osoby zamieszkujące okolice dworca autobusowego (dworzec to tu naprawdę duże słowo i bardzo łatwo go przegapić wśród innych budynków) prawdopodobnie nie znają funkcji budzika na telefonie, o co drobiazgowo dbają lokalni kierowcy. Odgłos klaksonu wkrótce staje się dla mnie czymś w rodzaju tętna autobusu.

 

Widok brzydkiego Lanzhou brutalnie zderza się z obrazami, malującymi się przed moimi oczami przez kilka ostatnich dni. I pomyśleć, że na południe Gansu – prowincji, która kojarzyła mi się głównie z pustynią i Jedwabnym Szlakiem –  trafiłem głównie dlatego, że lato w Syczuanie jest mocno deszczowe i po dokładniejszych analizach postanowiłem zmodyfikować plany podróży. Syczuan na mnie jeszcze chwilę poczeka, a Gansu momentalnie wskoczyło do czołówki moich ulubionych miejsc w Chinach. Ciepłe uczucia zostały prawdopodobnie odwzajemnione, gdyż już na lotnisku dowiaduję się o odwołaniu mojego lotu i konieczności oczekiwania na kolejny następne 7 godzin…


INFO PRAKTYCZNE

  • DOJAZD: Z Lanzhou (południowy dworzec) autobusy odjeżdżają o 7:30, 8:30, 09:30, 14:00 i 15:00. Cena to ok 75RMB, czas podróży ok. 5h.
  • WYJAZD: Do Lanzhou autobusy odjeżdżają o 6:30, 7:30, 8:30, 12:10 i 14:55.
  • BILETY: 40RMB, za możliwość wejścia do wnętrza i na dach Pagody Gongtang trzeba dorzucić 20RMB.
  • GODZINY OTWARCIA: 08:00-18:00
  • NOCLEGI: Spory wybór, choć wśród zagranicznych gości największą popularnością cieszy się Nirvana Hotel (choć to hostel). Doskonała lokalizacja, a fakt, że przybytek prowadzony jest przez pewną Holenderkę i jej męża pochodzącego z Xiahe, dodatkowo działa tu na plus.
  • JEDZENIE: Zazwyczaj pomijam ten akapit, jako że każdy znajdzie coś, co mu odpowiada, ale gdybyście byli zmęczeni i nie mielibyście ochoty na dłuższe poszukiwania, to Snow Mountain Cafe z pewnością was nie zawiedzie. Umiejscowienie kilka minut drogi od Nirvana Hotel jest tu dodatkową zaletą. Miejsce często wybierane jako miejsce spotkań przez lokalnych mnichów.

 

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.