Podróże

AUTOBUSEM DO SYCZUANU – Z Shangri-La do Daocheng

on
12 września 2022

Ta podróż miała wyglądać nieco inaczej. Jej zarys zmieniał się kilkukrotnie, by finalnie stanąć w punkcie, gdzie wydawało się, że zmuszony będę do pozostania w domu. Wszystko dzięki którejś z mutacji wirusa (wybaczcie, już pogubiłem się w nazwach wariantów i mutacji), która postanowiła zaatakować Chengdu niedługo przed moim planowanym przylotem. Wieści napływające z miasta były na tyle dynamiczne, że istniało prawdopodobieństwo, iż próba przelotu do stolicy prowincji Syczuan mogłaby się zakończyć nieplanowanym i nie do końca dobrowolnym tygodniowym pobytem w mieście. Porzuciłem więc ideę położonego na północ parku Jiuzhaigou, próbując dostać się na inne lotnisko w zachodniej części prowincji. Problem był taki, że praktycznie wszystkie połączenia lotnicze obejmowały przesiadkę w Chengdu, gdzie chińskim zwyczajem tranzytowym, musiałbym odebrać bagaż i odprawić się ponownie (np. kolejnego ranka). Jeśli ktoś uzna to potem za pobyt w mieście o czerwonym statusie – powstaje problem. Naturalnie na infolinii lotniska nikt nie jest w stanie udzielić mi odpowiedzi na tego typu pytania. Tym sposobem zamiast w samolot z Shenzhen do Chengdu, znajduję się na pokładzie połączenia z Guangzhou do Shangri-La. Do Syczuanu postanawiam dotrzeć drogą lądową z prowincji Yunnan, nie posiadając biletu powrotnego. Mając więc nakreślony ogólny obraz perturbacji i trudności przez które musiałem przebić się na starcie, przenieśmy się na powrót do miasta, w którym zbiegiem okoliczności skończył się mój poprzedni wpis blogowy.

Pisałem tu już kiedyś, że sama podróż też może być celem. Najlepszym dowodem w moich oczach jest choćby pewien pociąg w Birmie. Transportu z Shangri-La do Daocheng nie postrzegałem nigdy w tych kategoriach. Ot po prostu był to środek transportu mający dostarczyć mnie z punktu A do punktu B.

Takie przekonanie towarzyszy mi przynajmniej, gdy o 8:00 stawiam się na dworcu autobusowym w Shangri-La. Po najbardziej absurdalnej kontroli bezpieczeństwa, gdzie bagaże wrzuca się do maszyny skanującej, której nikt nie obsługuje, zajmuję swoje miejsce w busiku lokalnej produkcji.

Droga szybko wyprowadza nas za miasto i zaczyna piąć się serpentynami. Wkrótce za oknami widzę rozciągającą się poniżej panoramę miasta. Nieustannie zmierzamy w górę, a po lewej stronie zaczynają pojawiać się coraz bardziej strome zbocza, udekorowane bielą omiatających je chmur. Paradoksalnie nikt z pasażerów nie zdaje się zwracać uwagi na piękno rozpościerające się za oknami – telefony są tradycyjnie bezkonkurencyjne.

W końcu docieramy do granicy prowincji, gdzie nasz autobus zostaje zatrzymany, a na pokład wchodzi oficer policji. Zwykli pasażerowie opędzają się pokazaniem zielonego kodu zdrowotnego, zaś my z Nenadem jako obcokrajowcy zostajemy wyproszeni na zewnątrz, do stojącego nieopodal budynku. Brzmi to jak idealny wstęp do opowieści z gatunku mrocznych, lecz cała sprawa ogranicza się do wypełnienia kilku rubryk w formularzu i okazaniem kodów zdrowotnych. Wjeżdżam do Syczuanu.

Do Daocheng prowadzą dwie drogi – krótsza i dłuższa, a wybór jednej z nich zazwyczaj uzależniony jest od pogody. Trasa krótsza bywa nieprzejezdna po silniejszych opadach i wtedy trzeba nadkładać ponad 100km, jadąc przez Derong. Dłuższa droga oferuje rzekomo lepsze warunki jezdne i początkowo faktycznie nie można mieć do niej najmniejszych zastrzeżeń. Sprawy zmieniają się nieco, gdy w pewnym momencie odbijamy z głównej trasy. Początkowo odnoszę wrażenie, że nasz kierowca wybrał po prostu jakiś skrót. Niby droga pozostaje asfaltowa, jednak udogodnienia pokroju linii, czy sensownej szerokości pozostają wspomnieniem. Jeszcze ciekawiej robi się też za oknami. Droga wije się kanionem, z płynącą na dnie rzeką Shuoyi. Ze stromych urwisk często sypią się kamienie, czego efektów doświadczamy kilkukrotnie, musząc pokonywać znajdujące się w miejscu drogi osuwiska skalne.

W końcu opuszczamy kanion i otoczenie przestaje być tak dramatyczne, a przynajmniej przestaję zerkać za okno, kalkulując momentami ile miejsca mamy do krawędzi. W końcu autobus zatrzymuje się na niewielkim zjeździe i wszyscy pasażerowie zmierzający do Daocheng proszeni są o przejście do drugiego, podstawionego busika. Wewnątrz kierowca pyta, kto z obecnych chce się dostać do Shangri-la. Pytanie choć absurdalne na pierwszy rzut oka (w końcu przecież z Shangri-la właśnie przyjechaliśmy) w gruncie rzeczy jest przejawem sensownego planowania biznesowego. Otóż wioska przy bramie do parku Daocheng Yading funkcjonuje pod nazwą Shangri-La Town. Samo Daocheng znajduje się blisko 2 godziny jazdy na północ, stąd propozycja transportu bezpośrednio pod bramę parku bardzo nas urządza, szczególnie że kosztuje jedynie dodatkowe 50 RMB.

W nowym środku transportu pniemy się dalej, a jakby na potwierdzenie faktu, że jedziemy na wysokości 4000m, padający na zewnątrz deszcz zmienia się w śnieg. Strome zbocza ustępują miejsca pofalowanemu, porośniętemu trawą krajobrazowi z wyrastającymi tu i ówdzie chatami pasterskimi i pasącymi się jakami.

W końcu następuje druga przesiadka, tym razem do vana, który oszczędza mi podróży do Daocheng i z powrotem do parku, co w sumie kosztowałoby mnie jakieś 3 godziny. Do bramy parku docieram niedługo przed jej zamknięciem.

Tu jednak przerwę opowieść, a w kolejnym wpisie powędrujemy wspólnie po miejscu uważanym za jedno z najpiękniejszych w Chinach.

_______________________________________________

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Autobus z Shangri-la to Daocheng kursuje raz dziennie. Choć w internecie godzinę odjazdu oznaczono na 8:00, nasz transport odjeżdżał o 8:30. Lepiej dzień wcześniej zajrzeć na dworzec, upewnić się co do godziny odjazdu i kupić bilet. Za podstawowy bilet Shangri-la – Daocheng zapłaciłem 98RMB, do tego doszło 50RMB za bezpośredni dowóz pod bramę parku. Czas podróży to ok. 8 godzin.

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.