DANBA – w krainie tysiąca wież
W Arabii Saudyjskiej powstał ostatnio śmiały, budzący spore kontrowersje projekt budowy miasta – linii. Okazuje się, że podobny koncept już funkcjonuje, tyle że w ograniczonej formie, okrojonej z takich aspektów jak nowoczesność, sensowny transport i łatwa dostępność sklepów, restauracji itd. Danba, czyli swoiste miasto – linia ciągnie się wzdłuż rzeki Dadu a jej szerokość ograniczana jest przez strome zbocza okolicznych wzgórz. Miasteczko jest dzięki temu nieprzyzwoicie rozciągnięte, co w połączeniu z niedziałającą aplikacją Didi (tutejszy Uber obejmujący również taksówki) i zagadkowym transportem publicznym jest powodem nabijania z buta absurdalnej liczby kroków. Nie sama Danba jest jednak powodem, dla którego ludzie przyjeżdżają w to miejsce.
TYBETAŃSKI AUTONOMICZNY OKRĘG ADMINISTRACYJNY GARZE
Mimo wyjazdu z Litang wczesnym rankiem, do Danby docieram dopiero pod wieczór. Wynik czasowy zawdzięczam częściowo jednemu z pasażerów omyłkowo zostawionemu po drodze, po którego trzeba było wrócić, lecz główną zasługę trzeba przypisać warunkom meteorologicznym. Bynajmniej nie w dniu podróży, gdyż przez cały dzień towarzyszy mi słońce. Po prostu tegoroczne opady były na tyle intensywne, że w wielu miejscach podmyły drogę, bądź przykryły ją osuwiskami skalnymi. Ostatni odcinek trasy dłuży się przez to niemiłosiernie, momentalnie spychając opcję powrotu samolotem z Kangding do grupy pomysłów bezsensownych; Podróż z ostatniego punktu mojej podróży na lotnisko mogłaby zająć niecałe dwa dni. Pozostaje mi nadzieja, że sytuacja w Chengdu unormowała się na tyle, by nikt w Shenzhen nie czepił się miejsca z którego przyleciałem.
Po całodziennej podróży docieram wreszcie na miejsce, a przynajmniej na jeden jego kraniec. Danba nie zachwyca w pierwszych chwilach bliższego kontaktu i stan ten utrzymuje się do końca pobytu. Jak jednak wspomniałem powyżej, to nie Danba jest celem podróży w te rejony. Większość gości nie zatrzymuje się nawet w mieście na noc, stawiając na sielskość jednej z okolicznych wiosek. O ile zdecydowanie przychylam się do tej taktyki, tak perspektywa wczesnego wyjazdu do Siguniangshan sprawia, że stawiam jednak na miejsce, gdzie możliwość złapania odpowiedniego transportu wczesnym rankiem jest najwyższa.
WSI SPOKOJNA, WSI WESOŁA
Wioski w najbliższym sąsiedztwie Danby są trzy i mimo wielu wspólnych mianowników, nieco się od siebie różnią.
Już pierwszego poranka otrzymuję przedsmak sytuacji transportowej w okolicy. Gdy po 40 minutach wystawania na ulicy udaje mi się wreszcie zatrzymać taksówkę, jestem wniebowzięty. Kierowca najwyraźniej świadom unikalności oferowanych przez siebie usług, słysząc, że chcę jechać do Suopo, na wstępie zaznacza, że nie pojedziemy wg. wskazań taksometru. Pada kwota 100 RMB. Mając do wyboru spędzić sporą część dnia na podróży pieszo do pierwszej wioski, bądź zapłacić (na złapanie lepszej okazji przestałem liczyć, gdy nawet właściciel hotelu nie był w stanie w tej kwestii pomóc), z niechęcią przystaję na ofertę.
Wioski tybetańskie w okolicach Danby przedstawiane są jako jedne z najpiękniejszych w Chinach.
Pomalowane wapnem domy, zwykle rozmieszczone są wzdłuż południowych, najbardziej nasłonecznionych stoków górskich. Większość domostw składa się z trzech lub czterech pięter, a zewnętrzne ściany u szczytu konstrukcji pomalowane są na żółto, czarno i ciemnoczerwono. Parter często pełnił funkcję stodoły, podczas gdy zamieszkiwane były górne piętra. Na czterech narożnikach dachów znajdują się cztery białe wieżyczki, które służą do okazania szacunku bóstwom wzgórz, drzewa, rzek i ziemi.
WIOSKA SUOPO
Wioska Suopo opisywana jest jako ta najmniej skażona masową turystyką i faktycznie w letni, sobotni poranek sprawia wrażenie praktycznie wymarłej. Brak tu wytyczonych dla turystów ścieżek, czy oznakowań. Są tylko zwierzęta hodowlane pasące się tu i ówdzie oraz duża dawka ciszy. Główną atrakcją i magnesem na turystów są jednak kamienne wieże, których historia sięga nawet 2000 lat wstecz.
W przeszłości charakterystycznymi budynkami na tym obszarze były Zhaifang i Diaolou, co oznacza domy otoczone palisadami oraz wieże strażnicze. Z biegiem czasu te dwa typy konstrukcji połączyły się, tworząc unikatowy styl lokalnych domów w stylu tybetańskim. Zbudowane z gliny i kamienia wieże mają wysokość od 30 do 60 metrów. Początkowo służyły do odstraszania demonów, później przyjęły funkcje obronne.
Mimo iż najmniej popularna, wioska Suopo zdecydowanie warta jest odwiedzenia. Atmosfera tu panująca jest najbardziej autentyczna i mimo konieczności poruszania się na czuja, zdecydowanie warto zarezerwować dla niej trochę czasu. Osobiście uważam, że idealnie sprawdza się jako pierwsze miejsce do odwiedzenia.
Perspektywa drogi powrotnej jest dość mglista. Ratunkiem okazuje się minivan odjeżdżający właśnie spod jednego z domostw. Za kilkadziesiąt RMB kierowca zgadza się podrzucić mnie do centrum miasta, gdzie jakimś cudem udaje mi się zatrzymać taksówkę do Zhonglu. Kolejne 150 RMB opuszcza moją kieszeń.
WIOSKA ZHONGLU
Wioska Zhonglu sprawia wrażenie częściej odwiedzanej i większej niż Suopo. Pomiędzy licznymi zabudowaniami i polami uprawnymi ciągną się tu drogi, którymi sporadycznie przejeżdżają samochody. Pojawiają się też nieśmiałe próby oznakowania obszaru z uwzględnieniem wież i punktów widokowych. Choć przeczytałem o nich w jakichś opracowaniach internetowych, nie dostrzegam żadnych ścieżek typowo pieszych, lecz zważywszy na symboliczny ruch pojazdów, zwykłe drogi doskonale wywiązują się z zadania. Jestem akurat pośrodku niczego, gdy mijający mnie samochód zatrzymuje się, a kierowca uchyla szybę.
– Załóż maseczkę! – pada polecenie.
Absurdalność tej sceny sprawia, że w pierwsze tempo próbuję logicznie uargumentować bezsensowność tej czynności. Dopiero, gdy uprzednio odjechawszy kilkanaście metrów facet wrzuca wsteczny i ponownie zaczyna jęczeć coś o maseczce, dosadnie każę mu s… oddalić się. Prawdopodobnie uraczy znajomych opowieścią o stanowiących zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa chamskim obcokrajowcu, rozsiewającym wirusa na kwiaty i owady.
Problem pojawia się po raz kolejny w momencie próby złapania jakiegoś transportu. Aplikacja nie działa, żadnej taksówki nie widać, na horyzoncie majaczy natomiast wizja pokonania całej, dość długiej drogi napędem nożnym. Ratunek przybywa nieoczekiwanie za jedną z serpentyn. W gruncie rzeczy nie tyle przybywa, co stoi i czeka, lecz załatwia sprawę transportu – jak się później okazuje – do końca dnia. Zagaduję kierowcę siedzącego w zaparkowanym samochodzie, czy chciałby podrzucić mnie do wioski Jiaju. Mężczyzna nie tylko zgadza się, co oferuje „zniżkę” na bilet wstępu. Zniżka polega na przekazaniu połowy wartości biletu w zamian za siedzenie cicho na tylnym siedzeniu podczas przejazdu przez bramkę kontrolną. Szyby samochodu są przyciemniane, więc pomysł nie jest tak idiotyczny jak początkowo można odnieść wrażenie.
WIOSKA JIAJU
Fakt pobierania opłat za wjazd jednoznacznie wskazuje z jakim miejscem mamy do czynienia. Jiaju jest nie tylko uważana za tę najpiękniejszą w okolicy, lecz znajduje się też wysoko w rankingach najpiękniejszych wiosek w Chinach. Niejakim potwierdzeniem jej statusu jest charakterystyczny budynek biletowo-autobusowy, wzniesiony nieopodal drogi wjazdowej. Podobna konstrukcja powstaje też u podnóża wzgórz na których przycupnęła wioska Zhonglu, więc niebawem prawdopodobnie i tam trzeba będzie uiszczać opłaty. Tymczasem korzystając z przedsiębiorczej inicjatywy lokalnego kierowcy zostaję przemycony na teren Jiaju.
Od razu zauważam większy niż w dwóch poprzednich miejscach ruch turystów, choć wciąż nie mogę nazwać go tłumem. Pojawiają się bannery z mapami, oznaczenia tras pieszych i możliwość zejścia z drogi asfaltowej, co skrzętnie wykorzystuję. Nie wiem, czy zgodnie z utartą opinią Jiaju jest najpiękniejszą z okolicznych wiosek, lecz z pewnością jest turystycznie najprzystępniejsza, zaś znajdujące się tu domostwa są najbardziej odnowione. W okresie niepandemicznym, w trakcie chińskich świąt panuje tu prawdopodobnie spory ścisk. Oznaczone szlaki piesze pozwalają poruszać się po okolicy poza zasięgiem samochodów, dając możliwość naprawdę długiego spaceru.
Docieram do końca drogi, gdzie znajduje się niewielkie skupisko białych stup, spoglądających na rozciągającą się poniżej dolinę. Otacza mnie cisza, mącona jedynie przez wiatr szarpiący flagi modlitewne. U moich stóp rozpościera się dolina, na której zboczach wyrastają tu i ówdzie charakterystyczne wieże. Siadam na chwilę rozkoszując się chwilą tak odmienną od miejskiej codzienności.
UCIEC, ALE DOKĄD?
Wzorem dziwnych miasteczek z horrorów, do Danby o wiele łatwiej wjechać, niż ją opuścić. Zapytany o autobus recepcjonista rozkłada tylko ręce w geście mówiącym ‘jaki autobus?”. Wykorzystując dobrodziejstwa XXI w i posiłkując się aplikacją maps.me, kieruję się na dworzec autobusowy. Niestety we wskazanym miejscu zastaję jedynie jakiś plac z garażami. Zapytany o dworzec lokalny mieszkaniec wskazuje przeciwległy kraniec miasta. Dobrą godzinę marszu później docieram do mitycznego miejsca, sprawiającego jednak wrażenie opuszczonego. Jedynymi żywymi osobami jest kilku mężczyzn, którzy przed wejściem zagadują, czy potrzebuję transportu. Odpowiadam, że chciałem kupić bilet na jutrzejszy autobus, co wywołuje wśród zebranych nagły wybuch śmiechu. Gdy okazuje się, że proponujący prywatne usługi transportowe mężczyźni są pracownikami dworca, niezbyt skorymi do udzielania jakichkolwiek informacji, postanawiam opuścić przybytek. Okienka biletowe i tak są wszystkie zamknięte.
Rozwiązanie problemu nadchodzi z kompletnie niespodziewanej strony. W niewielkim sklepie spożywczym właścicielka zagaduje mnie po angielsku, wypytując standardowo skąd jestem, dokąd jadę itd. Gdy przedstawiam sytuację z dworca, okazuje się, że jej kuzyn nazajutrz również jedzie do Siguniangshan i może mnie podrzucić. 200 RMB nie jest najlepszą ofertą na świecie, lecz w obliczu braku innych opcji umawiam się na poranek dnia kolejnego, by wyruszyć do ostatniego celu na mojej trasie, gdzie mam zamiar spędzić trzy dni.
INFO PRAKTYCZNE
TRANSPORT:
Przeczytałem w jakimś przewodniku, że „wioski są położone na tyle blisko siebie, że bez problemu można się poruszać między nimi pieszo, ale jeśli ktoś już musi samochodem…”. Nie wierzcie w to. Na mapie w linii prostej faktycznie wioski zdają się leżeć w zasięgu bardzo długiego spaceru, lecz jest to złudzenie. Pamiętać też trzeba, że decydując się na spacer, będziecie zmuszeni iść skrajem normalnej drogi. Jeśli chodzi o lokalny transport, panuj absolutny chaos i trzeba nauczyć się improwizować i wykorzystywać okazje.
NOCLEG:
W każdej z wiosek funkcjonują prywatne kwatery, pozwalające doświadczyć lokalnej atmosfery. Pamiętać należy jedynie, że opuszczenie wioski jakimkolwiek czterokołowcem potrafi być problematyczne i jeśli macie być gdzieś na określoną godzinę, trzeba wziąć pod uwagę. Danba również oferuje spory wybór miejsc noclegowych.
BILETY:
Na chwilę obecną jedynie Jiaju wymaga uiszczenia opłaty, lecz niebawem prawdopodobnie stanie się to również w Zhonglu.