Felietony

NA DWÓCH KOŁACH czyli rowerem po Shenzhen

on
23 października 2019

Przebiera nogami rytmicznie gibiąc się na boki, a jego ruchom towarzyszy równie rytmiczne skrzypienie. Nie porusza się po linii prostej – przeszkadza mu w tym prawdopodobnie ekran telefonu, w który się właśnie wpatruje. Jednak gdyby nawet chciał wykonać mocny skręt w lewo, uniemożliwiłaby mu to nie złożona stopka. W końcu zatrzymuje się na skrzyżowaniu. Inny z oczekujących na zmianę świateł, sam pewnie nie wiedząc dlaczego katuje dzwonek, jakby zależała od tego przyszłość świata. Gdy zielone światło daje sygnał do startu, do dzwonkowego frustrata dołączają kolejni i peleton rusza z miejsca. Witajcie wśród Shenzheńskich rowerzystów.

Każdego poranka docieram do pracy rowerem, świadomie eksponując się na wszystkie konsekwencje z tego płynące. Jestem też świadom wszystkich przewag tego rozwiązania z najbardziej prozaicznym, czyli czasem przejazdu na czele. Każdego poranka po godzinie 08:00 dosiadam więc swojego dwukołowca uzbrojony w początkową dozę cierpliwości i kask. Te dwa atrybuty są kluczowe i choć jedynie pierwszy z nich jest tarczą mentalną, bez której na dłuższą metę byłoby ciężko (a i tak często nie bywa łatwo), tak ten bardziej fizyczny jest równie ważny. W końcu nie skacze się na bungee bez liny. No dobra, trochę ubarwiam, lecz faktem jest, że przez większość dni w momencie dotarcia do pracy moje pokłady cierpliwości i dobrej woli znajdują się na wyczerpaniu. Zacznijmy jednak od pozytywów.

Dzięki rowerowi nauczyłem się nowych słów po mandaryńsku i zwroty takie jak „To jest droga dla rowerów”, „Patrz gdzie idziesz, „Patrz na drogę, a nie na telefon” nie są mi już obce. Kursy językowe odpadają w przedbiegach. Z plusów bardziej przyziemnych – infrastruktura rowerowa jest w Shenzhen całkiem niezła. Naturalnie nie jest to Kopenhaga i nawet wspominanie o niej w tym zestawieniu mogłoby zostać uznane za obraźliwe, lecz nie da się zaprzeczyć, że trasy dla dwukołowców są obecne w sporej części miasta. Niektóre z nich zamykane są dla rowerów na weekend, lecz nie oczekujmy doskonałego świata. Szczególnie, że decyzję o weekendowym udostępnianiu niektórych ścieżek tylko pieszym w dużym stopniu rozumiem. Podłożem jest jak zwykle czynnik determinujący całe życie w Kraju Środka, czyli populacja. By bardziej zobrazować rzeczone zjawisko, wyobraźcie sobie Krupówki w Zakopanem w szczycie sezonu (tyle że bez stoisk z pamiątkami wykonanymi w Chinach, białego misia itd). Macie? Doskonale, teraz połowie ludzi dajcie rowery i każcie przemieszczać się w różnych kierunkach. Zakładam, że w tym momencie również zakazalibyście ruchu rowerowego.

Najważniejszą częścią roweru w Chinach jest bezwzględnie dzwonek. Jego brak dyskwalifikuje z ruchu publicznego w równym stopniu, co brak hamulców (choć i tutaj niekoniecznie, gdyż niektórzy z cyklistów najwyraźniej są wielbicielami Flinstone’ów). Niestety moc sygnalizatora dźwiękowego ograniczana jest mocno przez słuchawki na uszach uczestników ruchu oraz przez ich zwykły tumiwisizm. Często nawet słysząc za sobą odgłos dzwonka nie zrobią miejsca. Bo nie.

Tu dochodzimy do najistotniejszego czynnika, czyli ludzi. Tutejszych użytkowników jednośladów dzielę w myślach na kilka grup:

                (nie)Zwyczajni – czyli zwykli użytkownicy, skupieni na otoczeniu, kierujący się w swych poczynaniach dobrem nie tylko swoim, ale i innych uczestników ruchu. Grupa o populacji Tygrysa Syberyjskiego.

                Łowczy oczu – obecni tylko w deszczowe, bądź bardzo słoneczne (tylko panie) dni, gdy dzierżąc w dłoniach parasole ruszają na łowy. Ze względu na przeciętny wzrost mieszkańców ojczyzny Konfucjusza, parasolowe druty przeważnie znajdują się na wysokości twarzy każdej osoby o wzroście powyżej 180cm.

                Walczący z grawitacją – osoby, które na swoich jednośladach powinny mieć doczepione literki „L”. Dzięki rozwiniętemu systemowi wypożyczania rowerów (zbyt rozwiniętemu, ale temu zagadnieniu poświęcę osobny wpis) na rower wsiąść może dosłownie każdy. Rezultatem jest odsetek osób toczących batalię z grawitacją i siłą odśrodkową. Jako że żadna z rzeczonych osób nie jest ubrana w odblaskową kamizelkę, czasem mogą na chwilę skutecznie wtopić się w tłum. Przynajmniej do momentu, gdy upomną się o nich prawa fizyki. Naturalnie tego typu manewry mogą być wykonywane z rozmysłem i tu przechodzimy do kolejnej grupy.

                Oszukujący przeznaczenie – Do tej grupy mógłbym zaliczyć większość wymienionych w tym zestawieniu, jednak postaram się odrobinę doprecyzować. Na użytkowników dróg rowerowych nie składają się jedynie rowerzyści. Obok nich natkniecie się również na pieszych (naturalnie) i właścicieli wszelkich pojazdów jeżdżących. Najliczniejsi z nich to wszelkiej maści dostawcy, poruszający się bezszelestnie na skuterach elektrycznych z prędkościami ewidentnie nie korespondującymi z miejscem w którym się znajdują. Wśród nich palmę niechlubnych przodowników grupy przejmują zdecydowanie posiadacze trójkołowców z metalowymi naczepami i transporterzy butli z gazem (nie żartuję – jedna ogromna butla ciągnięta jest na przyczepce, zaś kilka mniejszych obwiesza jednoślad po bokach).

                Martwica mózgu – Jeśli w takim otoczeniu ktoś jadąc na jednośladzie ogląda na telefonie program telewizyjny, bądź odpisuje na wiadomość tekstową, nie może być zaliczany do grupy myślicieli. Jeśli do grupy martwicowców zalicza się równocześnie reprezentant poprzedniej grupy, skutki bywają różne, lecz skłamałbym że dla mnie zaskakujące. Czas uodparnia.

                Wisienką dekorującą całą tę śmietankę są piesi, którzy często zdają się być pozbawieni instynktu samozachowawczego, bądź po prostu mają wszystko i wszystkich w tyle. Spacer z dwulatkiem po ścieżce rowerowej oznaczonej symbolem „tylko dla rowerów” to łagodniejszy z przykładów. Zupełnie zwyczajnym zjawiskiem są dzieci samotnie uczące się chodzić w takich miejscach, jedynie obserwowane przez rodziców siedzących na pobliskiej ławce. Naturalnie w przypadku jakiegoś wypadku, opiekunowie całą winę zrzuciliby na kierowcę jednośladu. To jednak standardowa praktyka stosowana we wszystkich aspektach życia – odpowiedzialność zawsze leży po tej drugiej stronie.

                Mimo wszystkich tych czynników w ciągu dwóch lat tylko raz byłem uczestnikiem kolizji. Kobieta w średnim wieku uprawiała jogging na ścieżce rowerowej. W ręce trzymała telefon połączony z jej uszami słuchawkami. Choć biegła w moją stronę i wpatrywała się w mój zbliżający się rower, nie tylko nie zwolniła nieco dodatkowego miejsca, ale praktycznie wbiegła mi pod koła. Końcówka kierownicy trafiła ją w ramię, telefon przeleciał kilka dobrych metrów, a ja wraz z rowerem skończyłem w krzakach. Gdy się w końcu pozbierałem, kobieta z nieskalanym myślą wyrazem twarzy wciąż stała w miejscu, trzymając się za ramię. W jej oczach dawało się zauważyć coś na kształt pretensji. Nie wiem, czy mówiła po angielsku i średnio mnie to interesowało (wtedy mój drogowy chiński dopiero raczkował). Jestem jednak pewien, że zrozumiała wiadomość. Gdy ruszałem w końcu dalej, wciąż stała nieruchomo z nieskalaną refleksją miną. Czasem odnoszę wrażenie, że chińska ulica to doskonała inspiracja dla twórców filmów o zombie.

ŚCIEŻKA ROWEROWA ZNAJDUJE SIĘ NA TYM ZDJĘCIU PO LEWEJ STRONIE

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.