Podróże

DAOCHENG YADING – Najpiękniejsze miejsce w Chinach?

on
3 października 2022

Aplikacja mająca wyświetlić mój kod zdrowotny odmawia współpracy, po raz kolejny wyświetlając błąd i wywołując od mężczyzny strzegącego wejście histeryczną reakcję. Miota się przede mną, wskazuje drzwi wejściowe i ryczy, że jeśli nie ma zielonego kodu, nie ma wejścia. Proste pytanie dlaczego się wydziera zamiast spróbować pomóc, kwituje kolejnym rykiem godnym rannego bawołu, iż on nie jest od pomagania i bez zielonego kodu… sami już wiecie. Prawdziwy przodownik pracy. Nawet gdybym mandaryński ogarniał w zerowym stopniu, to jedno zdanie wykułbym w ciągu tych kilku minut na blachę. Chwytając się wszelkich możliwości, skanuję kod za pomocą aplikacji Alipay i nagle na ekranie telefonu materializuje się zielony kolor. Pracownik roku momentalnie ogranicza emitowane przez siebie decybele i z wyraźnie zawiedzioną miną pozwala mi przejść i kupić bilet. Zdążyłem niedługo przed godziną zamknięcia.

 

Tradycyjnie brama znajduje się kawałek drogi od głównej atrakcji. W tym przypadku rzec można nawet, że kawał, bo w parkowym autobusie (za który naturalnie trzeba zapłacić kupując bilet) spędzam jakieś 40 minut. W końcu wysiadam w wiosce Yading będącej jedynym miejscem na terenie parku, gdzie można wynająć pokoje. Osada jest niewielka i składa się z kilkunastu podobnych budynków z szarych kamieni. Jest tu sklep, kilka miejsc gdzie można coś zjeść i domy lokalnej ludności, będące w większości również hotelami. Wszystko to zebrane na wysokości 3700m. Właśnie wysokość jest obok pogody czynnikiem, który martwi mnie najbardziej. We wszystkich planach wyjazdowych do tego regionu, Daocheng Yading zawsze zostawiałem na koniec, by mieć czas na odpowiednią aklimatyzację. Z powodów o których wspominałem w poprzednim wpisie, nie miałem takiej możliwości, przez co w ciągu dwóch dni z poziomu morza (dosłownie) znajduję się 4km wyżej.

Pierwszy wieczór jest obiecujący – nie odczuwam w jakikolwiek sposób tak drastycznego przeskoku. Wprawdzie w nocy śpi mi się wyjątkowo kiepsko, lecz nie ma tragedii.

Normalne samopoczucie nie opuszcza mnie też kolejnego poranka i z załadowanym w pełni plecakiem ruszam na szlak. W planie mam obejście góry Chenrezig, z noclegiem w namiocie po drugiej stronie jej masywu. Trasę można rzekomo przy odpowiedniej kondycji i szybkości przejść jednego dnia, lecz nie widzę sensu zarzynania się już na starcie wyjazdu. Wbrew prognozom pogody przepowiadającym burze, niebo jest prawie bezchmurne, a pierwsze promienie słońca ozłacają okoliczne szczyty, spływając powoli w dół doliny.

Jest wczesny poranek i turyści z głównej bramy nie zdążyli dostać się jeszcze na teren parku. Nie chcąc tracić okazji na ciszę, wsiadam w pierwszy autobus zmierzający do początku pieszego szlaku. Tam można zdecydować się na rozpoczęcie pieszej wędrówki drewnianą kładką, bądź skorzystać z zielonego tworu motoryzacyjnego, będącego swoistym skrzyżowaniem minibusa z wózkiem golfowym. Jeśli tylko macie możliwość – wersja piesze jest warta poświęconego jej czasu, mimo iż poprowadzona jest w pobliżu asfaltowej drogi dla zielonych pojazdów. Widoki wokół są zachwycające, a to dopiero przystawka przed głównym daniem. Dolina wciśnięta między masywy Chenrezig (6,032m) i Jambeyang (5,958m) powoli pnie się w górę. Początkowo idę po drewnianych kładkach, które po jakimś czasie przechodzą w szeroką ścieżkę, kamienne schody (nie ma betonu!), by finalnie ustąpić miejsca odcinkowi z grubej, metalowej siatki przyczepionej do zbocza. Mimo oczywistej ingerencji ludzkiej, trasie daleko do większości betonowych potworów wszechobecnych na terenie całych Chin.

Szlak kończy się przy Jeziorze Mlecznym (Niunai Hai) i znajdującym się 200m wyżej Jeziorze Pięciu Kolorów (Wuse Hai). W górę do przełęczy i dalej wokół masywu Chenrezig ciągnie się już tylko nieoficjalna ścieżka okrążająca górę, bądź dająca możliwość zejścia do innej doliny. Pierwsze symptomy złego poczucia dopadają mnie jeszcze przed pierwszym z jezior, lecz wmuszony w siebie batonik energetyczny minimalnie poprawia sytuację. Nad Jeziorem Pięciu Kolorów zatrzymuję się na dłuższy odpoczynek, by przy okazji nakręcić kilka ujęć z drona. Przełęcz jest już w zasięgu wzroku, a miejsce na planowane rozbicie obozu jakąś godzinę marszu dalej. Nie chcąc na powrót schodzić nad Mleczne Jezioro i potem ponownie zdobywać całej wytraconej wysokości, postanawiam podejść kawałek w górę i potem trawersem dotrzeć do przełęczy. Po kilkudziesięciu minutach marszu jestem na wysokości blisko 5000m i dopada mnie kryzys kondycyjny. Początkowo po prostu nieco zwalniam tempa i uparcie prę przed siebie, lecz wtedy zza przełęczy moich uszu dobiega odgłos zbliżającej się burzy. Po niebieskim niebie nie ma już śladu, a ciemne chmury zbierające się w oddali nie zwiastują niczego dobrego. Gdybym był blisko miejsca na biwak, decyzja o dalszym marszu byłaby naturalna, jednak w sytuacji gdy od miejsca w którym mógłbym się rozbić dzielą mnie jeszcze blisko dwie godziny, sytuacja przestaje być oczywista. Nie wiem jak długo stoję na zboczu, bijąc się z myślami. W końcu po raz pierwszy w życiu postanawiam jednak zawrócić. Spotkanie burzy nie jest w górach najprzyjemniejszym i najbezpieczniejszym doświadczeniem, szczególnie jeśli jest się na wysokości wierzchołku Mont Blanc z samopoczuciem dalekim od idealnego. Gdy docieram na powrót nad Mleczne Jezioro słyszę służby parku nawołujące turystów do zejścia ze względu na zbliżające się załamanie pogody. O słuszności decyzji utwierdzam się już w dolinie, do której ledwo się dowlekam.

Daocheng Yading warte jest specjalnego uwzględnienia w podróżniczych planach po Chinach. Warto nawet do Syczuanu przyjechać tylko dla tego miejsca. Odnajdą się tu nawet osoby nie mające doświadczenia z górami. Z drugiej osoby miłośnicy trekkingu mają możliwość kilkudniowej wędrówki wokół wszystkich trzech świętych szczytów. Pamiętać trzeba jedynie o odpowiedniej aklimatyzacji. Byłem w naprawdę przyzwoitej kondycji fizycznej, lecz szybki przeskok z 0m n.p.m. na blisko 5,000m n.p.m. dał mi mocno w kość. Daocheng Yading pozostaje więc na mojej liście miejsc do odwiedzenia, tym razem może w dłuższej wersji trekkingowej Dużej Kory, z odpowiednią aklimatyzacją. Do tego czasu Mała Kora wokół góry Chenrezig ma dla mnie dopisek „szlaku wstydu”, który będę musiał kiedyś wymazać.

 

INFO PRAKTYCZNE


Zanim przejdziemy do detali, muszę naszkicować rozmieszczenie poszczególnych miejsc, jako że nazewnictwo mocno komplikuje tu sprawę. Najłatwiej będzie to wytłumaczyć za pomocą mapki:

DOJAZD:

  • Z Chengdu z dworca Chengdu Xinnanmen codziennie odjeżdża autobus do Daocheng Yading. Podróż trwa blisko 13h. Doszukałem się tu sprzecznych informacji – z jednej strony strona z rozkładem jazdy sugeruje czas odjazdu o 06:20, z drugiej inne źródła mówią o zatrzymywaniu się na noc w Kangding. Nie sugeruję jednak opcji bezpośredniego przejazdu z Changdu. Po drodze zbyt wiele jest do zobaczenia, by całą trasę pokonać na pokładzie autobusu.
  • Z Shangri-La codziennie o 08:30 odjeżdża autobus do Daocheng, oferujący po drodze możliwość przesiadki bezpośrednio pod bramę parku. Koszt 148RMB.
  • W okolicy funkcjonuje lotnisko Daocheng Yading (DCY), lecz przelot bezpośrednio na wysokość 4,411 metrów może nie być najlepszym pomysłem jeśli chodzi o aklimatyzację. Z ciekawostek – jest to najwyżej położone lotnisko cywilne na świecie.

BILETY:

  • Wejście na teren parku  – 260RMB. Bilet bez ograniczenia czasowego, ważny do momentu opuszczenia terenu parku.
  • Zielony busik golfowy na terenie parku – 80RMB (w 2 strony), lub 50RMB (w jedną stronę).

NOCLEGI: Na terenie parku można znaleźć nocleg w wiosce Yading i jest to najlepsza opcja. Można też przespać się w Shangri-La Town (występującym też pod nazwą Riwa) nieopodal bramy wejściowej.

MAPA

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

MATEUSZ GOSTOMSKI
Shenzhen, CHINY

Cześć, jestem Mateusz i od ponad ośmiu lat mieszkam w Chinach. Jak wygląda Kraj Środka od środka i dlaczego nie wracam na stałe do Europy w ciągu najbliższych lat? Zostań i daj się zabrać do świata tak odmiennego od tego za oknem, że czasem aż trudno uwierzyć.