DRUGA FALA – jak naprawdę wygląda „apokalipsa”
Nie przypuszczałem, że będę jeszcze pisał tekst o wirusie w Chinach. Po wybuchu epidemii w Wuhan przed ponad dwoma laty, wszystko zdawało się wrócić do normy. Mimo mniejszych i większych ognisk, które czasem wybuchały w różnych częściach kraju, udawało się zatrzymać rozprzestrzenianie ich na większe obszary Chin. Gdyby nie zamknięte granice, można było zaryzykować stwierdzenie, że w Shenzhen życie wskoczyło ponownie na znane tory. Tymczasem rok 2022 zafundował mi swoistą powtórkę z rozrywki.
Na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy otrzymywałem liczne pytania o sytuację w Chinach, co w połączeniu z kilkoma tekstami, które przeczytałem, skłoniło mnie do popełnienia tego tekstu. Spora część z nich nastawiona była jedynie kliknięcia i wzbudzenie sensacji, nie zaś na przedstawienie możliwie pełnego obrazu. Informacje potwierdzałem dodatkowo z osobami mieszkającymi w miejscach o których piszę, więc powinniście otrzymać w miarę klarowny obraz sytuacji, nieco na przekór tytułom umieszczonych w grafice tytułowej.
ZERO-COVID
Polityka zero-covidowa obowiązuje w Chinach od wydarzeń z Wuhan i jak do tej pory nie można było odmówić jej skuteczności. Podczas gdy świat zmagał się ze skutkami pandemii, w Chinach po początkowych trzech miesiącach wszystko wróciło od normy. Przynajmniej jeśli przyjmiemy za normalność wszechobecne kody zdrowotne i maseczki, a do równania dorzucimy zamknięte granice. Przez dłuższy okres do ChRL mogły jedynie wjechać osoby z tutejszym obywatelstwem, bądź zieloną kartą. Obecnie sytuacja uległa nieznacznemu polepszeniu, bo do grupy uprzywilejowanej dołączyły osoby z wizami pracowniczymi i rodzinnymi. Niemniej rok 2020 wywołał wśród społeczności międzynarodowej mnóstwo zamieszania, zmuszając rodziny do dłuższej rozłąki, zamykania biznesów, czy konieczność całkowitego przedefiniowania swej przyszłości. Mimo wszystko – również dzięki odpowiedniej prezentacji informacji przez tutejsze media – polityka zero-covid stała się dla Chińczyków powodem od dumy, szczególnie w zestawieniu z dramatycznymi informacjami napływającymi z zachodu. Z tego powodu praktycznie całe zamknięte w granicach swego kraju społeczeństwo, w pełni popierało wszelkie działania uznawane za niezbędne w celu walki z wirusem.
Nastroje społeczne wykorzystywane były i wciąż są przez lokalne rządy, często podejmujące działania mocno na wyrost, by tylko nie znaleźć się w centrum zainteresowania rządu centralnego, lub co gorsza uniknąć bezpośredniej interwencji z jego strony.
Co prawda w międzyczasie wybuchło większe ognisko choćby w Xi’an, lecz dzięki zdecydowanym działaniom, nie rozlało się na resztę kraju. Wydawało się, że podobnie będzie na początku tego roku, gdy w prowincji Guangdong wykryto kilkadziesiąt przypadków zakażenia, a samo Shenzhen zyskało żółty status.
STYCZEŃ I PIERWSZE SYGNAŁY
Żółty status objawia się innym kolorem kodu QR i co za tym idzie – niemożnością swobodnego podróżowania po kraju, bądź sporymi utrudnieniami, jak choćby obowiązkową kwarantanną. Wszystko to zbiegło się z moim planowanym wyjazdem do prowincji Yunnan, zmuszając mnie do odwołania rezerwacji biletów lotniczych. W końcu tygodniowy wyjazd z tygodniową kwarantanną nie jest zbyt dobrym pomysłem. Sytuacja była jednak dość dynamiczna i po kilku dniach bez nowych zachorowań, niektóre miasta dały mieszkańcom Shenzhen zielone światło pod pewnymi warunkami. Przykładowo w Yunnanie zmuszony byłem wykonywać test na obecność wirusa co drugi dzień. W przeciwnym wypadku nie mógłbym wejść do jakiegoś parku krajobrazowego, na teren starego miasta w Lijiang, czy ogólnie napotkać trudności z poruszaniem się po prowincji.
Żeby nie było jednak zbyt łatwo, każda prowincja ma swój system aplikacji z kodami zdrowotnymi. Dodatkowo część z nich nie posiada możliwości wpisywania numeru paszportów, obsługując jedynie chińskie dowody osobiste. Tak było właśnie w Yunnan i tylko szczęśliwie zatrzymany paragon z badania uratował mi skórę, gdyż bez niego mógłbym mieć problemy.
Jeszcze w połowie lutego nic nie zwiastowało nadchodzącej fali. Szkoły miały normalnie zostać otwarte, a ludzie wrócili do pracy po obchodach Chińskiego Nowego Roku. Nagły wzrost zachorowań wywrócił jednak wszystko do góry nogami i rozpoczęcie semestru przełożono w czasie. Początkowo o dwa tygodnie.
HONG KONG
W międzyczasie tuż po drugiej stronie zatoki, w Hong Kongu podczas piątej fali padały kolejne rekordy zakażeń. Hong Kong osiągnął też rekordowy na świecie odsetek zgonów spowodowanych wirusem.
Lokalny rząd wdrożył najsurowsze jak do tej pory środki walki z pandemią, obejmujące częściowe lockdowny, przeprowadzane na masową skalę testy, czy zawieszenie działania szkół. Trudno mówić tu o scenach jak z Wuhan, lecz w momencie, gdy już zaczynano rozważać ponowne otwarcie granic pomiędzy Hong Kongiem a Chinami kontynentalnymi, uderzenie kolejnej fali pogrzebało te plany na najbliższą przyszłość.
Dziwne rzeczy działy się też jeśli chodzi o komunikaty wysyłane przez administrację miasta. Z początkiem stycznia w mediach społecznościowych zaczęły się pojawiać informacje o rzekomo planowanym wprowadzeniu zakazu spożywania posiłków w restauracjach po godzinie 18:00. Początkowo informacje te zostały zdecydowanie zdementowane przez rzecznika rządu, który poinformował, iż nie jest planowane nakładanie blokad na usługi żywieniowe i potępił osoby rozprowadzające takie informacje. Zaledwie dzień później lokalny rząd ogłosił szereg obostrzeń, w tym zakaz spożywania posiłków w punktach gastronomicznych po godzinie 18:00.
Podczas tej samej konferencji Carrie Lam – szefowa administracji Hong Kongu – zapewniała, że rząd nie zawiesi prowadzonych normalnym trybem zajęć szkolnych, podpierając się wynikami badań podkreślających ważny wpływ utraty środowiska bezpośredniego nauczania na uczniów. Zgadnijcie jaka decyzja została tydzień później. Finalnie doprowadziło to do zmiany okresu trwania wakacji letnich, które zostały po prostu wliczone w czas trwania kwarantanny.
Mojej znajomej mieszkającej w Hong Kongu, niedawno skończyła się cierpliwość i postanowiła wyjechać. Wspominała o kompletnym chaosie informacyjnym, prowadzącym do niepotrzebnych wybuchów paniki i opróżniania półek w sklepach. Opowiadała mi też, że system opieki zdrowotnej był tak przeciążony, że z braku miejsca w budynkach szpitali, łóżka wystawiano nawet na zewnątrz. I choć zima w Hong Kongu wygląda kompletnie inaczej niż w Polsce, spanie na zewnątrz przy 10C nie do końca kwalifikuje się do standardów leczenia szpitalnego.
Od początku roku do 22 kwietnia, w Hong Kongu zanotowano aż 9,212 zgonów. Sytuacja najbardziej dramatyczna była w połowie marca, gdy dziennie notowano ponad 30,000 zakażeń i blisko 300 zgonów. Większość ofiar stanowiły osoby w podeszłym wieku, które w dodatku nie zdecydowały się na szczepienie.
POWTÓRKA Z ROZRYWKI
O tutejszym podejściu do wirusa niech świadczy fakt, że po odnotowaniu blisko 80 przypadków dziennie, w Shenzhen wprowadzono dodatkowe obostrzenia. Na dwa tygodnie zamknięto wszystkie zakłady pracy, a mieszkańcy musieli pozostać w domach. Dodatkowo obowiązkowe było posiadanie kodu 24h, co wiązało się z codziennym robieniem testów. Ponadto obowiązywać zaczął zakaz opuszczania osiedla, a wszelkie przesyłki dostarczane były jedynie do bramy wejściowej. Trudno jednak powiedzieć o jednolitej polityce w całym mieście.
Przykładowo jeszcze przed oficjalnym zamknięciem ludzi w domach, mój przyjaciel został wraz ze wszystkimi mieszkańcami swojego budynku wysłany na przymusową kwarantannę, gdyż u jednego z lokatorów wykryto obecność wirusa. Ot, pewnego dnia zamknięto budynek, a następnego dnia do drzwi każdego z mieszkań zapukali panowie w ubraniach ochronnych, informując wszystkich, że mają 15 minut na spakowanie. Po dwóch tygodniach w hotelu i powrocie do domu, trafił na oficjalny lockdown, tym razem już w swoim mieszkaniu.
Choć w większości przypadków ludzie podeszli do tematu ze zrozumieniem, pojawiły się też przypadki nawoływania do masowych protestów mieszkańców osiedli.
Obecny okres cechuje się sporą nadgorliwością niektórych jednostek. Pewnego dnia, jeszcze przed wprowadzeniem ostrzejszych obostrzeń, wyszedłem z naszego osiedla by poczekać na przyjeżdżających do nas znajomych. Żeby ułatwić im zauważenie mnie, wyszedłem przed bramę, stojąc praktycznie pod nosem strażnika. By dostać się z powrotem musiałem się już wykłócać z Baoanem (strażnikiem) o fakt, że zamiast kodu 48h posiadałem akurat kod 72h. Nie było wtedy obowiązku wykonywania badań, a jako że i tak siedziałem w domu, nie czułem potrzeby regularnego wystawania w kolejce. Po wewnętrznej stronie bramy nie stwarzało to najwyraźniej żadnego problemu, zaś po jej przekroczeniu człowiek stawał się natychmiast potencjalnym zagrożeniem. Podobnie sprawa miała się z wytycznymi lokalnego Biura Edukacji, które na pewnym etapie nakazało szkołom codzienne zbieranie od swoich pracowników zdjęć wyników testów. Paradoksalnie w tym samym komunikacie nawoływano do pozostawania w domach i unikania większych zgromadzeń. Prawdopodobnie codzienne wystawanie w kolejce do testu z dziesiątkami innych ludzi, tylko po to, by potwierdzić, że nie złapaliśmy czegoś od poduszki, albo sofy w domu, nie stwarzało już zagrożenia. Patrząc na sytuację w Szanghaju nie mogę jednak narzekać, gdyż w takie ekstremum Shenzhen nigdy nie weszło.
SZANGHAJ, CZYLI DONIESIENIA O APOKALIPSIE
O ile wydarzenia sprzed dwóch lat nierozerwalnie kojarzą się z Wuhan, tak Szanghaj z ok 26,000 przypadków dziennie stał się swoistym symbolem drugiej fali, która rozlała się po większości kraju. Początkowo władze Szanghaju wzbraniały się przed zamykaniem miasta, będącego w końcu finansowym centrum kraju. Podczas gdy w innych miastach z powodu kilku pozytywnych przypadków żółty status nadawano całym dzielnicom, w Szanghaju próbowano izolować te miejsca z chirurgiczną precyzją. Początkowa taktyka izolacji punktowej została porzucona w połowie marca, gdy zamknięto dzielnicę Minhang. W końcu w wyniku lawinowo narastającej liczby zachorowań, pod naciskami rządu centralnego ogłoszono twardy lockdown miasta. Co zabawne, jeszcze kilka dni wcześniej lokalne władze zdecydowanie dementowały plotki na ten temat, zapewniając że żadnego lockdownu nie będzie, zaś osoby rozgłaszające tego typu opinie w internecie, otrzymywały telefony pouczające od policji.
Koniec końców wieczorem 27 marca ogłoszone zostało, że od 28 marca zamknięta na 4 dni zostanie prawobrzeżna część Szanghaju. Później to samo miało się stać na lewym brzegu. O ile osoby mieszkające po lewej stronie rzeki Huangpu miały kilka dni na zrobienie zakupów, tak osoby mieszkające w Pudongu i sąsiednich dzielnicach znalazły się nagle w sytuacji, gdzie miały kilka godzin na zaopatrzenie się w cokolwiek. Doprowadziło to do scen, gdzie ludzie w sklepach walczyli o żywność, a na temat tych wydarzeń powstały nawet kawałki rapowe.
W ciągu trwania lockdownu mieszkańcy zaopatrywani są przez komitety osiedlowe w darmowe paczki żywnościowe, lecz częstotliwość ich dostarczania, jak i zawartość mogą się różnić w zależności od miejsca zamieszkania. Zdarzało się jednak, że dostawy nie docierały do odbiorców, jako że zostawały odsprzedane. Niezadowolenie ludzi zaczęło objawiać się różnorakimi hasłami skandowanymi z okien, bądź nawet grupowymi protestami.
Wbrew malowanym przez niektóre międzynarodowe media drastycznym obrazom, takich jak głodujący ludzie, mieszkańcy skaczący z okien, sytuacja nie jest tak dramatyczna, a większość materiałów jest wyrwana z kontekstu, przedstawia coś kompletnie innego, niż próbuje się ludziom wmówić, lub nawet wcale nie dotyczy Szanghaju. Wystarczy sobie przypomnieć mnóstwo filmików, które zalały internet po wybuchu pandemii w Wuhan. Jeśli spojrzy się na nie z perspektywy czasu, widać dokładnie jak wiele z nich nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
Głównym czynnikiem uwypuklającym problemy Szanghaju, jest brak izolacji domowej i każda osoba z pozytywnym wynikiem jest wysyłana do szpitala (cięższe przypadki), bądź do jednego z utworzonych izolatoriów. Przeciążony system po prostu nie daje sobie rady i zdarzają się sytuacje, gdy osoba z pozytywnym wynikiem przez kilka dni czeka na transport do izolatorium. W międzyczasie po kilku dniach domowej kwarantanny mogłaby uzyskać już wynik negatywny, lecz i tak kierowana jest na kolejny okres w jednej z placówek. Spora część tych miejsc, często na szybko zaadaptowanych do nowej funkcji, prezentuje dramatyczny poziom, oferując warunki urągające ludzkiej godności.
Szczytowym pomysłem, było izolowanie zakażonych dzieci od rodziców, jeśli ci nie otrzymali również dodatniego wyniku. Gotowość ludzi do dobrowolnego zarażenia się wirusem, by tylko pozostać z dzieckiem, jak i ogólny sprzeciw społeczny sprawiły, że ideę bardzo szybko porzucono.
Dziś (24.04.2022) w Szanghaju wciąż notuje się ponad 20,000 przypadków dziennie, a w mieście wprowadzono nowe określenie „twardej izolacji”. Twarda izolacja jest jednoznaczna z ogradzaniem niektórych bloków w celu uniemożliwienia ich mieszkańcom opuszczenia budynku i nadzór obszaru przez wyznaczone osoby 24h na dobę. Choć polityka ta dotyczyć będzie nielicznych budynków, decyzja ta spotkała się z bardzo mieszanymi komentarzami. Niektórzy twierdzą, że nowa polityka im nie przeszkadza, póki jest osoba, będąca w stanie otworzyć bramę w razie zagrożenia, inni wskazują, że skoro po miesiącu zamknięcia wprowadzana jest twarda izolacja, przyszłość nie wygląda zbyt kolorowo. Jeszcze ktoś podsumował sytuację wklejeniem kadru z serialu The Walking Dead.
W Shenzhen wszystko powoli wraca do normy, jednak mimo braku nowych przypadków, wciąż wymagane są nieustanne testy wymazowe. W całych Chinach liczba przypadków jest na ostrej pochyłej, więc prawdopodobnie już niebawem życie w całym kraju wróci do umownej normy. Póki co nie zanosi się, by polityka zero-covid uległa zmianie. Szczególnie w obliczu zbliżającego się dwudziestego zjazdu Partii Komunistycznej Chin wszelkie niepowodzenia na polu walki z pandemią i idące za tym niezadowolenie społeczne, są mocno niepożądane.